PUBLICYSTYKA
Sąsiady
– Są jak zwierzęta – mówi jeden z mieszkańców wołyńskiej wioski, opowiadając o mordach dokonywanych przez Niemców na Żydach. Drugi odpowiada: – Gorzej. Zwierzęta się nie znęcają.
Obaj nie mają jeszcze pojęcia, że hitlerowscy oprawcy w porównaniu z ich sąsiadami Ukraińcami to uosobienie humanitaryzmu: w końcu nie wbijali dzieci na sztachety płotów, nie obdzierali żywcem ze skóry, nie zdejmowali skalpów, nie ćwiartowali ciężarnych kobiet, nie wypruwali wnętrzności jeszcze żywym sąsiadom. To wszak w maszerującej kolumnie niemieckich żołnierzy schroni się w finale „Wołynia” główna bohaterka Zofia wraz z synkiem. Bo co jej jeszcze może grozić? Gwałt albo najwyżej kulka. To naprawdę niewiele.
Film Wojciecha Smarzowskiego przywraca konieczną pamięć takim jak Zofia ofiarom bestialstwa na nieopisaną skalę, zezwierzęcenia, w które trudno uwierzyć cywilizowanemu człowiekowi. Ofiarom zapomnianym przez polską historię, które takimi już miały pozostać. To fresk historyczny o wielkim rozmachu, kompletny obraz życia i wydarzeń na Wołyniu na przestrzeni II wojny światowej i kilku poprzedzających ją miesięcy, oddanych z wielkim pietyzmem. Smarzowski mistrzowsko przenosi nas w świat, którego już nie ma i nie będzie. Znakomita początkowa, jakże harmonijna scena wesela Polki z Ukraińcem, wspaniale wskrzesza go dla nas. Ale już brzmią w niej niepokojące akordy zapowiadające nadchodzącą tragedię.
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że jest to wyłącznie opowieść o ludobójstwie, którego dokonali banderowcy i zwykli ukraińscy chłopi na swych sąsiadach – Polakach. Nie. Nim nastąpi finał, oczami Zofii oglądamy coś, co najtrafniej ujęła Hannah Arendt w podtytule swej książki o Adolfie Eichmanie – banalność zła. Zofia, zanim oszalała ze strachu i rozpaczy schroni się wśród Niemców, przeżyje taką ilość makabrycznych wydarzeń, że niejako przyzwyczai się do ich obecności. Jedna bestialska śmierć, druga, trzecia, czwarta, gwałt, dojmujący strach – to wszystko stanie się nieuchronnym elementem jej życia. Stary świat zawalił się nieodwołanie, trzeba przyjmować nowy takim, jakim jest, w końcu nic gorszego nie może się wydarzyć.
A jednak.
Sceny wołyńskiej rzezi są porażające, ale być może dużo bardziej porażające jest obserwowanie rozpaczliwej bezradności Zofii, która przypomina zaszczute zwierzę. Nie ma gdzie się ukryć, nie ma dokąd uciekać, nikomu nie może ufać, znikąd pomocy, znikąd ratunku, nikt nie poda jej bratniej dłoni, wioski popalone, podwórka pełne zakrwawionych ludzkich kadłubów bez rąk, głów, nóg. A w oddali natrętny tętent koni banderowców i ich kamratów, jej sąsiadów. I tylko w Bogu nadzieja.
Smarzowski powiedział o tym filmie, że jest jego opus magnum.
Nie pomylił się.
Tomasz Natkaniec