PUBLICYSTYKA
Rzeczpospolita Obojga Narodów
Nieraz zastanawiam się nad powodami, dla których jesteśmy – jako naród – tak podzieleni. I to nie od dziś, bo choć w ostatnich latach podziały ujawniły się wyjątkowo ostro, to przecież w mniejszym lub większym stopniu istniały od dziesięcioleci. Ba, od wieków. Nie są niczym nowym. Ale skąd się wzięły?
Moja odpowiedź – mam tego świadomość – nie jest zapewne oryginalna i może nosić w sobie pułapkę publicystycznego uproszczenia. Zresztą, sami Państwo oceńcie. Otóż wydaje mi się, że na przeciwstawnych biegunach naszego społeczeństwa żyją ludzie wolni i niewolnicy. Oczywiście mam na myśli pewien stan umysłu, wachlarz różnych cech, niekoniecznie jednakowy u każdego, ale często przekazywany w genach, z pokolenia na pokolenie. Istotne, że jedni i drudzy w znacznym stopniu kształtują naszą historię.
U ludzi wolnych szczególnie silnie dochodzi on do głosu w czasach trudnych, gdy trzeba bronić żywotnych interesów ojczyzny. Wtedy, bez względu na stan społeczny, kto żyw – działa. Chłopi stawiają kosy na sztorc, młodzież z podchorążówki chwyta za skałkówki, a w mroźny styczeń idą do powstania sługa z czworaków i jego pan. Albo gdy zaborcy sczepiają się w śmiertelnym uścisku, drogą z Krakowa maszerują do Kielc na przekór zdrowemu rozsądkowi strzelcy – intelektualiści. Później ich dzieci malują na murach, narażając się na okrutne tortury, symbol Polski Walczącej i stają do z góry przegranej walki w murach swej stolicy. Mija kilka dekad i ich dzieci kolportują ulotki KOR, patrzą w twarze zomowcom i zbierają razy na „ścieżkach zdrowia”.
Dlaczego? Bo mają wolność w sercu – oto najkrótsza odpowiedź. Ale są też niewolnicy: władzy, egoizmu, zachłanności, cwaniactwa i innych jeszcze cech, które sprawiają, że gdy nie daj Boże taki ktoś dochrapie się wysokiego stołka, najpierw załatwi swoje opłakane geszefciki, choćby ojczyzna miała runąć. Co gorsza, gotów jest w obronie tych interesików sprzeniewierzyć się jej, a nawet ją zdradzić. Co ciekawe – niewolnik w swym sumieniu to usprawiedliwi, bo on przecież działa w ojczyzny interesie. Mało tego. Bywa, że nosi głęboko w sercu nikczemne przekonanie, że ci na wschodzie lub zachodzie są mądrzejsi od nas i mają p r a w o urządzić nam świat na swoją modłę. Zdarza się nawet, że pokornie ich o to prosi, zginając – jeśli trzeba – kark przed ich majestatem. Ochoczo wykonuje instrukcje i dyrektywy i tuli uszy po sobie, nawet gdy go poniżają, przekonany, że dzięki temu zyska uznanie jaśnie oświeconych. Może nawet poklepią go przyjacielsko po plecach, a to dla niego największa nagroda.
Bieda, gdy zamiast wolnych rządzą niewolnicy. Nie mniejsza jednak, gdy przestają. Wtedy, niepomni, że nie kala się własnego gniazda, pod pozorem przywrócenia jedynie słusznego ładu, którego – a jakże – są ostoją, proszą o interwencję, ślą adres na obcy dwór, skarżą się obcym gazetom, a przeciwników traktują jak robactwo, które trzeba szybko rozdeptać. Zdeterminowani, są gotowi na każdą podłość, byle trwać.
Jedni i drudzy, wolni i niewolnicy, od stuleci mijają się na polskich ulicach, siadają do wspólnych posiłków, a nawet łamią opłatkiem. Teoretycznie są elementami jednej społeczności. Ale w praktyce – Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Tomasz Natkaniec