PUBLICYSTYKA
Proszę się za nas modlić…
Praca na dwa etaty, dwójka dzieci, dom, ciągły pośpiech, gonitwa za nie wiadomo czym i nie wiadomo dokąd – tak jeszcze 14 lat temu wyglądało życie Ani. Wszystko zmieniło przyjście na świat Piotrusia. Kobieta przyznaje, że razem z dzieckiem narodziła się nowa ona.
Piotruś Nowak przyszedł na świat w 26 tygodniu ciąży. Lekarze praktycznie nie dawali mu szans na przeżycie: urodził się z sepsą, wylewami dokomorowymi, w zamartwicy i wieloma innymi chorobami, których nazw nawet nie jestem w stanie powtórzyć. Jego mama też mogła umrzeć przy porodzie.
– Mój stan się dla mnie nie liczył. Myślałam tylko o tym, żeby Piotruś przeżył. Było mi bardzo ciężko. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam mojego synka… – trochę się waha. – Mogę szczerze? Kiwam twierdząco głową. – On nie przypominał dziecka. Miał słabo wykształcone uszy, nie otwierał oczu, jego ciałko porastały włoski. Lekarze bezlitośnie twierdzili, że nawet jeśli Piotruś przeżyje, to będzie rośliną. Ja takiej myśli do siebie nie dopuszczałam. Postanowiłam, że zawalczę o jego zdrowie.
I tak się stało. Piotrek żyje i ma się lepiej. Nie chodzi, nie porusza się sam, ale siedzi i potrafi stać. Dla Ani to bardzo dużo. Cieszy się z każdej, nawet najmniejszej poprawy. – Mówiono mi, że Piotruś nie przeżyje, a przeżył. Mówiono, że będzie rośliną – a siedzi. Chyba nie muszę dalej tłumaczyć, dlaczego warto walczyć – mówi, cały czas się uśmiechając. W ogóle odkąd ją zobaczyłam – promienieje.
A mąż odszedł…
Nigdy się nie poddała. Przyznaje, że czasami miewa kryzysy, ale małe i na krótko: – Na początku nawet wróciłam do pracy, bo wydawało mi się, że jestem mamą nie do zdarcia. Piotruś miał w tym czasie zapewnioną opiekę. To jednak nie trwało długo. W pracy cały czas o nim myślałam. Czułam, że jestem mu potrzebna i że ja najlepiej się nim zaopiekuję. Dlatego zrezygnowałam z pracy.
Ania z wykształcenia jest fizjoterapeutką. Na początku sama rehabilitowała syna, od pewnego czasu robią to inni specjaliści. Ona dla Piotrka stara się być matką, która przytuli i pocieszy. Mówi, że on takiej jej potrzebuje.
Niepełnosprawność syna to niejedyny problem Ani. Od trzech lat żyje w separacji z mężem. Zostawił ją dla innej kobiety. – Stwierdził, że zabieram mu wolność, że nasze małżeństwo to wyłącznie obowiązki i zero przyjemności – opowiada, a na jej twarzy nie ma śladu zmęczenia, zniechęcenia, pretensji. Zastanawiam się, skąd bierze tyle siły. Zauważa moje zdziwienie i nie czekając na pytanie mówi: – Zamartwianie się nic by mi nie dało. Wiem, że muszę być silna, bo mam dla kogo. Piotrek mnie potrzebuje, oprócz niego mam jeszcze dwoje starszych dzieci, Natalię i Maćka, im też jestem potrzebna. Może to zabrzmi dziwnie, ale od kiedy urodził się Piotruś, czuję, że jestem bardziej szczęśliwa niż kiedyś. A wie Pani dlaczego? Bo zaczęłam dostrzegać rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Cieszy mnie słońce, cieszy mnie piękna pogoda… Kiedyś moja córka powiedziała: „Wiesz, ty jesteś mamą, od kiedy masz Piotrusia”. I chyba miała rację. Bo wcześniej byłam zaganiana, żyłam w ciągłym pośpiechu, a teraz umiem znaleźć czas dla nich wszystkich. Wiadomo, Piotruś wymaga najwięcej uwagi, ale dla Natalii i Maćka też ją mam. Zresztą oni są wyrozumiali i bardzo mi pomagają. To wielkie szczęście mieć takie dzieci – mówi Ania.
Wierzy też, że tak jak wiara w poprawę zdrowia syna zdziałała cuda, tak i wiara w to, że mąż się opamięta, przyniesie efekty.
Wykorzystują sytuację…
Ania nie pracuje, może liczyć jedynie na wsparcie instytucji socjalnych, ale te nie oferują zbyt wiele. Pomaga jej również rodzina i bliscy znajomi, mąż także się dokłada. Jednak to wszystko na nic by się nie zdało, gdyby nie środki pozyskane z jednego procenta. – Gdyby nie pomoc obcych ludzi, którzy ofiarowują odpis z podatku Piotrusiowi, nie stać by nas było na leki, rehabilitację, nie mówiąc już o sprzęcie. Jestem im wszystkim bardzo wdzięczna – mówi Ania.
Koszt leczenia i pielęgnacji chłopca to kilkadziesiąt tysięcy złotych w skali roku. Najdroższy jest sprzęt rehabilitacyjny i inne pomoce dla osób niepełnosprawnych. – Mam wrażenie, że producenci dorabiają się na cierpieniu innych. Wózek dla Piotrusia kosztował ponad pięć tysięcy złotych. Nie rozumiem dlaczego, skoro od wózka dla zdrowego dziecka różni się tylko wyższym oparciem i głębszym siedziskiem. I tak jest z każdym sprzętem. Wystarczy, że widnieje na nim napis „Dla osoby niepełnosprawnej”, a już kosztuje o wiele więcej – twierdzi Ania.
Sprzęt do chodzenia dla Piotrusia kosztuje 40 tys. zł. Ania otrzymała dofinansowanie, ale niewystarczające. Z własnej kieszeni musi pokryć połowę tej sumy. Do tego dochodzą inne rzeczy. Piotrek jest pod stałą opieką lekarzy i rehabilitantów – to wszystko też kosztuje. W dodatku ostatnio specjaliści wykryli u chłopca chorobę Perthesa, charakteryzującą się czasowym obumarciem głowy i szyjki kości udowej. – Nie jest łatwo, ale się nie poddajemy. Wierzę, naprawdę wierzę, że Bóg gdzieś tam czuwa nad nami i nas wspiera. Kiedyś usłyszałam takie słowa: „Boże użycz mi pogody ducha – bym godził się z tym, czego nie mogę zmienić; odwagi – bym zmieniał to, co zmienić mogę; i mądrości – żebym odróżniał jedno od drugiego”. Bardzo często je sobie powtarzam i myślę, że dopóki mam tę pogodę ducha, nic mnie nie ruszy. Dopóki starczy mi sił, będę walczyła o poprawę sprawności Piotrka, żeby ten, kto się nim zajmie po mnie, miał lżej – mówi.
Kiedy się rozstawałyśmy, zapytałam ją, jak można jej pomóc. Sądziłam, że usłyszę o pieniądzach i tak dalej. Znów mnie zaskoczyła. Poprosiła o modlitwę: – Jeśli Pani może, niech się Pani modli właśnie o to, by pogoda ducha nas nie opuszczała.
Iwona Gajewska
Każdy, kto chce wesprzeć Piotrusia w jego walce o zdrowie, może to uczynić przekazując swój 1 procent podatku na KRS: 0000039011 (koniecznie z dopiskiem "Leczymy Piotrusia Nowaka"”. Nazwa: TOWARZYSTWO DOBROCZYNNOŚCI W KIELCACH, Adres: 25–316 KIELCE, KOŚCIUSZKI 25 / 3 I 6)
Numer konta bankowego Towarzystwa: 75105014161000002285619835, koniecznie z dopiskiem "Leczymy Piotrusia Nowaka".