PUBLICYSTYKA
Pomazane Kielce
Przystanki, odświeżone elewacje osiedlowych bloków, ściany zabytkowych kamienic, przejść podziemnych, szkół – pseudo-grafficiarze wykorzystają nawet najmniejszą przestrzeń, żeby zniszczyć to, na co pracujemy wszyscy. Czy da się skutecznie walczyć z miejskimi wandalami?
Zróbmy szybki, wirtualny spacer po Kielcach. Zacznijmy od przejścia podziemnego pod rondem Gustawa Herlinga Grudzińskiego, potem przejdźmy ulicą 1 Maja, obok hotelu Qubus. Następnie w lewo, w kierunku tunelu przy dworcu PKP. Idźmy dalej, przez węzeł Żytnia, a skończmy przy nowych przystankach na ulicy Jagiellońskiej. Co łączy te miejsca? Wszystkie są nowe (przystanki nawet jeszcze nie przeszły odbioru technicznego) i wszystkie zostały już zniszczone przez wandali.
Walka z wiatrakami
Jarosław Skrzydło, rzecznik Miejskiego Zarządu Dróg – instytucji odpowiedzialnej za te obiekty – bezradnie rozkłada ręce: – To jak walka z wiatrakami. Żeby skutecznie chronić te miejsca, trzeba łapać sprawców zniszczeń, a to szalenie trudne. Regularnie usuwamy bazgroły z elewacji oraz przystanków. Trudno mi nawet wyrazić oburzenie, że niektórzy mieszkańcy naszego miasta nie chcą uszanować dobra wspólnego.
Kielecka Straż Miejska i policją starają się współpracować w tej materii, ale przyznają, że łatwo nie jest. – Udokumentowane zdjęcia podpisów czy rysunków przesyłamy do komendy miejskiej, bo tam istnieje specjalna komórka zajmująca się identyfikacją graffiti. Czasami jedna osoba dewastuje kilka miejsc – mówi Maria Plutka, rzecznik prasowy komendy Straży Miejskiej w Kielcach. Podkreśla jednak, że grafficiarze doskonale wiedzą, gdzie jest miejski monitoring i w których miejscach mogą czuć się bezkarni. Kary za tego typu wykroczenia również ich nie odstraszają.
– Jeżeli da się usunąć graffiti w obecności funkcjonariusza, to kara wynosi od 20 do 500 złotych. Kiedy nie można oszacować strat, sprawa trafia do sądu. Czasem grzywny są bardzo wysokie, bo właściciele pomalowanego obiektu żądają zwrotu kosztów za poniesione straty – dodaje Plutka.
Z problemem ulicznych pseudoartystów zmagają się praktycznie wszystkie miasta w Polsce. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. W Krakowie wdrożono w życie projekt „Pogromcy Bazgrołów”, który zakłada bliską współpracę mieszkańców i miejskich instytucji. Na walkę z graffiti krakowianie wydają rocznie 400 tysięcy złotych z Budżetu Obywatelskiego. Podobne rozwiązanie zastosowano w Gdańsku. Jeszcze ciekawsze sposoby znajdziemy za granicami naszego kraju. We Florencji nielegalne graffiti usuwa 1,5 tysiąca... wolontariuszy. W Wiedniu władze miasta wskazują ściany, na których grafficiarze mogą malować do woli.
Mamy się czym chwalić
U nas też władze miasta dojrzewają do tego, żeby wyciągnąć rękę do grafficiarzy. Rusza właśnie konkurs na opracowanie projektu muralu na jednej ze zdewastowanych ścian węzła Żytnia. Organizatorami są Miejski Zarząd Dróg oraz Straż Miejska, które namawiają do przesyłania prac zarówno profesjonalistów, jak i amatorów. Zwycięzca wykona swój projekt, a koszt muralu pokryją organizatorzy.
Jednak tym, czym naprawdę możemy się pochwalić, jest grupa „Pomaluj Mój Świat”. Tworzą ją miejscy grafficiarze, a na jej czele stoi człowiek, który jeszcze kilka lat temu nie miał zupełnie nic wspólnego ze sztuką uliczną – Rafał Kowerski. – Mieszkałem na osiedlu Świętokrzyskie i przez ponad pół roku przechodziłem obok budynku poczty, na którym wymalowano bardzo niecenzuralne słowo. Władzom najwyraźniej ono nie przeszkadzało, więc sam się nim zająłem – wspomina Kowerski.
Cztery lata temu skrzyknął znajomych grafficiarzy. Od tego momentu zamieniają zniszczone, zdewastowane ściany i elewacje w artystyczne graffiti. Malują wszystko, od śmietników i płotów poprzez stare przystanki, po przejścia podziemne i elewacje budynków na każdym kieleckim osiedlu. Na koncie mają już ponad sto prac.
– System jest bardzo prosty. Czasem ja zauważam jakieś zdewastowane miejsce, wtedy dzwonię do chłopaków. Oni przygotowują projekt, załatwiamy farby od firmy Zemax i malujemy – tłumaczy.
Jednak coraz częściej z prośbą o pomoc występują sami zarządcy budynków i osiedli, a także miejskie instytucje. Szczególnie że mieszkańcy chwalą ich działania. – Czasem ludzie mają jakieś krytyczne uwagi. Ale kiedy zobaczą końcowy efekt, sami dziękują, że zmieniliśmy oblicze ulicy czy bloku – śmieje się Kowerski.
O planach grupy wypowiada się dosyć skromnie, ale przyznaje, że pracy w najbliższym czasie na pewno nie zabraknie: – Teraz zaczynamy współpracę z PKP, która zapowiada się całkiem fajnie. Będziemy odnawiać przejście podziemne pod dworcem kolejowym, a także tunel w Sitkówce-Nowinach.
Kowerski uważa, że władze miasta powinny jak najszybciej znaleźć fundusze i sposób na walkę z ulicznymi bohomazami. – Cieszę się, że nasza akcja odniosła powodzenie, ale chcieliśmy tylko zainicjować pewne działania. Każdy z nas ma swoje życie i jakieś plany. Nie będziemy tego ciągnąć w nieskończoność, od tego są odpowiednie instytucje – dodaje.
A że jest sporo do zrobienia, można się przekonać na stronie 8. Zamieściliśmy tam tylko ułamek niechlubnych dokonań kieleckich wandali.
Do tego tematu będziemy wracać.
Piotr Natkaniec