PUBLICYSTYKA
Polska choruje!
Nie wiem, czy jest kraj na świecie, który miałby równie spektakularne osiągnięcia w dziedzinie protestów społecznych co Polska. Prawdopodobnie byliśmy pionierami strajków w Europie - pierwsi zbuntowali się przeciwko krwiopijcom już w 1692 roku gwarkowie w kopalni soli w Wieliczce. Michał Drzymała wymyślił strajk mobilny, którego pomysłowość jest do dziś nie do pobicia. Nasza młodzież nie pozwalała się germanizować, organizując pierwsze w świecie strajki w szkołach. Ostatnie dekady zaowocowały niedościgłym mistrzowstwem w strajku okupacyjnym, głodowym, chłopskim, ostrzegawczym, rotacyjnym, studenckim, solidarnościowym, czarnym, dzikim oraz w ich odmianie terenowej: blokadzie drogi, względnie autostrady. Z pewnym niesmakiem, by nie powiedzieć niechęcią podchodziliśmy i podchodzimy jedynie do strajku włoskiego oraz japońskiego, może dlatego, że przeczą jego istocie. No bo co to za strajk, podczas którego trzeba pracować?
Ostatnio jednak przeszliśmy samych siebie. Na wielką skalę rozwinęliśmy formę protestu najwygodniejszą z możliwych: bierzemy L4 i strajkujemy w domu! Cóż to za fantastyczny pomysł! Koniec z niewygodami styropianu albo płyty pilśniowej. Koniec z przepoconymi śpiworami. Z suchym prowiantem i menażką zamiast porcelany. Z prowizorycznymi warunkami sanitarnymi. Z brakiem rozrywek. Z rozłąką z najbliższymi. Zamiast tego idzie człowiek do gabinetu, udaje, że go strzyka w kościach i rach-ciach! Pan doktor ochoczo wystawia zwolnienie. I można strajkować we własnych czterech ścianach i pełnym komforcie, a nie tak, jak ci nierozgarnięci Francuzi w żółtych kamizelkach, których policja leje na ulicach i tyle z tego mają.
Strajk L4 staje się w Polsce z miesiąca na miesiąc coraz popularniejszy. Zrazu kwitły jego odmiany lokalne, ale teraz jest w modzie wariant masowy, mający cechy strajku powszechnego. Tylko w tym roku gremialnie pochorowały się już pielęgniarki (lipiec), policjanci (listopad), pracownicy administracyjni sądów (grudzień) a teraz boleści dopadają nauczycieli. Wszystkim chodzi oczywiście o podwyżki i – co najciekawsze – dostają je. Jak więc widać, jest to forma protestu skuteczna i należy się spodziewać, że wraz z jej upowszechnieniem do lamusa odejdą pozostałe.
Ale, uwaga: strajk L4 jest możliwy jedynie wtedy, gdy rządzący wykazują się pobłażliwością, a prawo łagodnością. Na szczęście rząd PiS rozumie problem strajkujących i nie przeszkadza im jakoś szczególnie w chorowaniu, zapewne mając na względzie swe korzenie sięgające głębokiego styropianu. To znaczy ZUS kogoś tam na kontrolę pośle, ale to tylko tak dla picu, żeby ludzie nie gadali, że państwo nie działa. Działa, działa, a nawet wychodzi naprzeciw, jak minister Ardanowski do blokujących niedawno autostradę A2 członków Unii Warzywno-Ziemniaczanej. Ci musieli być nieźle zaskoczeni: spodziewali się, że ich policja zwinie, bo bezprawnie zabarykadowali ważną szosę, a tu minister, no kapitalnie!
Tak więc czekam dalszego rozwoju wydarzeń, ciekaw kto w tym roku jeszcze zachoruje? Mam nadzieję, że nie lekarze, bo kto by L4 wystawiał?!
Tomasz Natkaniec