PUBLICYSTYKA
Płakałem po meczu z Włochami
Rozmowa z Mateuszem Bieńkiem, środkowym Effectora Kielce i reprezentacji Polski.
– Kolejny morderczy turniej za Tobą…
– Chyba najtrudniejszy, jaki przeżyłem. Jedenaście meczów w tak krótkim czasie dało w kość. W pewnym momencie nie miałem ochoty grać w siatkówkę, ale zwycięstwa nas napędzały i dodawały sił.
– Nie boisz się, że w końcu może ich zabraknąć?
– Nie da się grać na pełnych obrotach przez tyle czasu. Ale takie jest życie sportowca. Spadek formy może nadejść zarówno za chwilę, czyli na Mistrzostwach Europy, jak i w sezonie klubowym. Trzeba będzie robić wszystko, żeby jak najlepiej odciążyć organizm.
– Te dziesięć zwycięstw i jedna porażka, jakże bolesna…
– To prawda. Po meczu z Włochami ujawniły się chyba wszystkie najgorsze emocje. Przez cały turniej byliśmy na szczycie i w ostatniej chwili przegraliśmy walkę o Rio. Teraz trzeba zresetować głowy, bo za chwilę kolejna impreza – mistrzostwa Europy.
– Nie uważasz, że zasady Pucharu Świata są krzywdzące?
– To trochę dziwaczne, że po dziesięciu zwycięstwach i jednej porażce drużyna nie awansuje. Powinniśmy mieć ten awans w kieszeni. Jeden dzień słabszej dyspozycji zadecydował o tym, że przynajmniej na razie nie mamy kwalifikacji do Igrzysk. Kiedy rozmawialiśmy po Lidze Światowej, mówiłem, że przywozimy medal z buraka. Tutaj stało się dokładnie tak samo, a najbardziej pokrzywdzeni jesteśmy my.
– Co mówił Antiga po przegranej z Włochami?
– Nikt za wiele nie mówił. Nie trzeba było właściwie nic mówić. Każdy chciał jak najszybciej zapomnieć o tym spotkaniu.
– To prawda, że część z was płakała?
– Tak, to prawda. Ja też płakałem. Siedzieć w tej Japonii miesiąc, żeby być tak blisko, a jednak tak daleko.
– Sebastian Świderski powiedział, że w ostatnim pojedynku zabrakło wam agresywności w grze. Czy nie poczuliście się zbyt mocni?
– Wydaje mi się, że nie. Nigdy nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że przegramy, ale Włosi zagrali kapitalny mecz. Czasem tak bywa.
– Oprócz meczu z Włochami, które spotkanie było dla ciebie trudne?
– Właściwie każde. Pomijając Tunezję i Egipt, wszystkie zespoły nastawiały się na to, żeby z nami wygrać. Czy to była Japonia, Argentyna czy Iran, który urwał nam punkt, a potem od każdego zbierał lanie.
– Poprawiłeś swoją grę dzięki kadrze?
– Pewnie, zarówno blok, jak i atak. Trenujemy różne warianty, a Antiga stara się szlifować każdy element.
– Bieniek to już numer jeden wśród środkowych bloku reprezentacji Polski?
– To bardziej pytanie do trenera. Nie ma hierarchii. Czuję, że mam pozycję w kadrze. Cały czas walczę i trenuję, żeby grać i zdobywać doświadczenie.
– Przed wami mistrzostwa Europy.
– Nie ma się co oszukiwać, to w zasadzie walka o prestiż. Dlatego każdy traktuje ten turniej raczej jako towarzyski, bo nie daje on kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich.
– Chyba ważniejszy jest ten styczniowy, który właściwie można nazwać mistrzostwami Europy bis, bo też zmierzycie się wyłącznie z drużynami ze Starego Kontynentu.
– To będzie jedna z ostatnich okazji, żeby powalczyć o Rio. Będą Rosjanie, Francuzi, Bułgarzy, Serbowie, Niemcy, więc zapowiada się walka trudniejsza niż w Japonii.
– Jeżeli się nie uda, ostatnia szansa znów w Japonii…
– Moim zdaniem organizatorzy urwali się z choinki, wybierając to miejsce. Znów lecieć na drugi koniec świata? Zupełnie bez sensu! Szczególnie że w Japonii nie ma jakiegoś wielkiego zainteresowania siatkówką, poza meczami gospodarza.
– A jak od strony organizacyjnej wyglądał wasz pobyt?
– Japończycy to specyficzni ludzie. Trzymają się swoich zasad. Podam przykład: w hotelu chcieliśmy wi-fi na dwa urządzenia, więc trzeba było iść do recepcjonistki, ona musiała zapytać kierownika, a on przełożonego. Musieliśmy czekać półtorej godziny. Gdy do chłopaków przyjechały ich dziewczyny i chcieli je zabrać do hotelu autokarem reprezentacji, Japończycy nie zgodzili się. Powiedzieli, że to autokar tylko dla zawodników. Dziewczyny musiały jechać taksówkami, ale dzień później odegraliśmy się. Kiedy Japończycy prosili nas, żebyśmy wzięli tłumaczki do hotelu, powiedzieliśmy, że przecież autokar jest tylko dla zawodników (śmiech).
– A jak z japońskim jedzeniem?
– Na początku trudno było się przestawić. Kroczek po kroczku musiałem się jednak przyzwyczajać. Później już mi zaczęło smakować.
– Dziękuję za rozmowę.
Piotr Natkaniec