PUBLICYSTYKA
Pilecki otworzył mi oczy
Rozmowa z Marcinem Kwaśnym, odtwórcą tytułowej roli w filmie „Pilecki”, wyreżyserowanym przez Mirosława Krzyszkowskiego.
– Kim był dla pana rotmistrz Witold Pilecki, zanim zaczął się pan przygotowywać do zagrania tej postaci?
– Był dla mnie bohaterem jednego czynu, czyli człowiekiem, który dobrowolnie dał się zamknąć w Auschwitz, a potem uciekł z obozu. Nie wiedziałem jednak, po co się tam znalazł. Nie wiedziałem, bo nikt mnie tego w szkole nie nauczył, a i dziś w programach szkolnych również brakuje miejsca dla Żołnierzy Wyklętych. W mojej rodzinie też nie mówiło się o Pileckim. Gdy otrzymałem propozycję zagrania go, bardzo się ucieszyłem, a potem odkryłem, że był to bohater wielkiego formatu. Walczył w wojnie polsko–bolszewickiej, kampanii wrześniowej, Powstaniu Warszawskim. Działał w powojennym ruchu oporu generała Andersa. Był wielkim człowiekiem, wielce zasłużonym dla kraju.
– Jak doszło do „spotkania” z rotmistrzem?
– Po moim antysystemowym monodramie „Rozkwaś Polaka”, który grałem na jednym z festiwali, Bogdan Wasztyl, producent filmu, zaproponował mi rolę Pileckiego. Dostrzegł jakieś podobieństwo pomiędzy mną a nim.
– Przygotowując się do roli, aktor musi poznać postać, w którą ma się wcielić. Czego nauczył pana Witold Pilecki?
– Otworzył mi oczy na polską historię, na jej ważne momenty. Nauczył mnie, że warto służyć krajowi i innym ludziom. Dla Pileckiego ta służba była priorytetem. Teraz żyjemy w innych czasach i nikt nie wymaga od nas postaw heroicznych. Niemniej jednak warto czcić takich bohaterów, stawiać ich na piedestał jako wzorce i autorytety moralne. Należy przypominać, że w historii Polski było wielu ludzi dużego kalibru.
– Trudno było zagrać rotmistrza?
– Nie jest łatwo zmierzyć się z legendą. Robiłem, co mogłem, by pokazać różne cechy tej postaci. Pilecki wahał się, miał dylematy, ale myślę, że wiara w Boga bardzo mu pomagała. Miał silny kręgosłup moralny i sprecyzowane wartości chrześcijańskie. Na tym się opierał. Gdy rozmawiałem z synem Pileckiego, powiedział mi, że jego ojca charakteryzowało skupienie, którym jak magnes przyciągał uwagę otoczenia. To, czy udało mi się sprostać roli, ocenią widzowie.
– A' propos: spotkanie z Andrzejem Pileckim, synem rotmistrza, było szczególne pod jakimś względem?
– Oczywiście. Pozwoliło mi spojrzeć na naszego bohatera narodowego jak na zwykłego człowieka, kochającego ojca. Gdy rozmawiałem z panem Andrzejem, okazało się, że rotmistrz miał wiele fenomenalnych talentów. Pięknie malował i pisał, jego raport z Auschwitz przypomina... utwór literacki. Dla swoich dzieci układał krótkie inscenizacje, a one dla zabawy odgrywały je ku uciesze rodziny. Miał poczucie humoru. Te wszystkie informacje pomogły mi zagrać po prostu dobrego człowieka, bo od dobroci zaczęło się jego bohaterstwo.
– „Pilecki” nie jest pierwszą produkcją o wymiarze patriotycznym, w której wziął pan udział. Nie obawia się pan zaszufladkowania?
– Nie. Aktor powinien mierzyć się z różnymi rolami. Teraz otrzymałem od Filipa Bajona propozycję zagrania w „Kamerdynerze”, bardzo dużej produkcji. Gram u boku Janusza Gajosa i Borysa Szyca. Wcielam się w Niemca Paula Jung, postać złożoną i nie do końca pozytywną. Ale oczywiście ma pan rację – zawsze istnieje niebezpieczeństwo przypięcia aktorowi etykietki. Grałem już postaci, których wspólnym mianownikiem są Żołnierze Wyklęci. To chyba dobrze, bo wcieliłem się w odważnych bohaterów, przeciwstawiających się aparatowi totalitaryzmu i walczących do końca.
– Łatwo zauważyć, że wzrasta zainteresowanie Żołnierzami Wyklętymi. Fascynują oni wielu młodych ludzi. Czy się nimi zachłysną?
– Do tego jeszcze daleko. W szkole nikt o nich nie uczy, więc młodzież musi na własną rękę szukać informacji. Fanpage „Wyklętego” na Facebooku ma około 17 tysięcy wielbicieli i są to głównie młodzi ludzie. Często pytają o warte przeczytania książki oraz inne materiały. Tę lukę w edukacji musimy wypełnić. Być może istnieje niebezpieczeństwo, że kiedyś przesadzimy, jednak świetnie wiemy, że jeszcze wiele wątków historii należy odkłamać. Zatem do zachłyśnięcia się losami bohaterów daleka droga.
– Żołnierze Wyklęci są wzorem dla młodych.
– Oczywiście! Ci ludzie byli nonkonformistami, sprzeciwiali się złu i kłamstwu. Dziś wyklętym jest chyba każdy, kto walczy o prawdę, nie boi się nią żyć. Bohaterowie, o których rozmawiamy, nie bali się tej konfrontacji. Sądzę, że to dobra lekcja prawdziwego patriotyzmu.
– Jak idzie produkcja „Wyklętego”?
– Dzięki Państwa datkom, bo film jest realizowany ze składek publicznych, udało nam się ukończyć ponad jedną trzecią. Jej dalsze losy stoją jednak pod znakiem zapytania. W zamyśle reżysera Konrada Łęckiego ten obraz kosztuje dużo więcej niż dokument fabularyzowany, taki jak „Pilecki”. Poszukujemy więc sponsora strategicznego, który pomoże nam ukończyć „Wyklętego”. Zrealizowana do tej pory część obrazu już robi wrażenie, więc szkoda byłoby jej nie sfinalizować. Tym bardziej, że takie filmy są nam potrzebne.
– Ile pieniędzy brakuje?
– Żeby ukończyć zdjęcia, potrzebujemy pół miliona złotych. Do tego dochodzi jeszcze tak zwana postprodukcja. Jak na fabularny film historyczny, to i tak niedużo. Z tego co wiem, jeden odcinek „Czasu honoru” kosztował około 600 tysięcy złotych. Tutaj za punkt honoru stawiamy sobie dokończenie filmu. Bo Witold Pilecki mawiał: „Cokolwiek robisz, kończ to”.
– Wykazy wpłat na produkcję „Pileckiego” i „Wyklętego” pokazują, że Polonia rozsiana po całym świecie sercem jest cały czas z nami.
– To prawda. Najwięcej płyt z filmem „Pre Mortem” i raportem Pileckiego, które w akcie wdzięczności przekazujemy naszym darczyńcom, powędrowało do Wielkiej Brytanii. To nić patriotyzmu łączy emigrację z krajem ojczystym. Nić oznaczająca, że ludzie i w Polsce, i poza jej granicami, potrzebują takiego obrazu.
– W Kielcach mówił pan, że nie gra w Polsacie i TVN. Dlaczego?
– To dobre pytanie do szefów tych stacji. Od momentu, gdy zacząłem się zajmować Żołnierzami Wyklętymi, propozycje w TVN i Polsatu przestały spływać, choć wcześniej przychodziły. Ale to może być zbieg okoliczności. Są przecież różne mody na aktorów. Nie lubię narzekać, więc dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna. Jeżeli decydujemy się na coś odważnego, trzeba ponosić tego koszt. W moim kraju czuję się naprawdę dobrze, gdy robię to, do czego jestem w pełni przekonany. A kwestia Żołnierzy Wyklętych jest jedną z tych, do których jestem przekonany całkowicie.
– Dziękuję za rozmowę.
Dariusz Skrzyniarz