PUBLICYSTYKA
Piąte – nie zabijaj cz. 2
Te liczby szokują: od 1922 do 2012 roku, czyli w ciągu 90 lat, na świecie dokonano co najmniej miliarda aborcji. Co najmniej, bo statystyki mówią jedynie o aborcjach zarejestrowanych. Ilu dzieciom nie dano szansy na życie, pozostanie bez odpowiedzi. Specjaliści twierdzą, że nawet dwóm miliardom.
Aby ta przerażająca statystyka stała się przygnębiającym faktem, musiały ją poprzedzić głębokie przemiany obyczajowe. Pierwsze ich symptomy przyniósł już przełom stuleci. To wówczas w USA (bo to tam doszło do najważniejszego obyczajowego trzęsienia ziemi, którego fala uderzeniowa dotarła w każdy niemal zakątek świata) na scenę wkroczyła socjalizująca anarchistka i feministka Emma Goldman, zajadła przeciwniczka tradycyjnej rodziny i piewczyni wolności seksualnej kobiet oraz ich prawa do aborcji. Dla pobożnych amerykańskich matron była wcieleniem szatana.
Matka chrzestna pigułki
Niemal równocześnie z nią pojawiła się Margaret Sanger. Ta fanatyczna propagatorka środków antykoncepcyjnych (także o działaniu aborcyjnym) i tzw. kontroli urodzeń oraz entuzjastka eugeniki od 1914 roku wydawała miesięcznik "Zbuntowana kobieta", w którym propagowała swe poglądy. W 1916 roku po raz pierwszy ruszyła z cyklem wykładów po kraju, co później robiła rokrocznie. W rezultacie otrzymała ponad... milion listów od Amerykanek zainteresowanych kwestiami antykoncepcji i aborcji. Nie przeszkadzało im nawet to, że Sanger została w 1917 roku skazana na miesiąc więzienia (nie pierwszy raz) za stosowanie w swej nielegalnej klinice "planowania rodziny" szkodliwych zabiegów medycznych. W międzyczasie na zapalenie płuc zmarła zaniedbywana przez nią córeczka; synów wychowywała daleka rodzina - mama była zbyt zajęta.
W 1921 roku Sanger założyła Amerykańską Ligę Kontroli Urodzeń, która z czasem przekształciła się w Plannet Parenthood (Zaplanowane Rodzicielstwo) - dziś najpotężniejszą na świecie organizację propagującą antykoncepcję i prawo kobiet do aborcji. Dodajmy, że wojująca o nie przez wiele lat feministka zmarła w 1966 roku w domu opieki, samotna, opuszczona przez wszystkich, cierpiąca na alkoholizm. Kilka lat wcześniej zdołała jednak namówić biologa Gregory Pinkusa, by podjął prace nad czymś, co zrewolucjonizowało życie intymne kobiet - pigułką antykoncepcyjną.
Samoańskie kłamstwo
W 1928 roku ukazało się w USA "Dojrzewanie na Samoa", książka Margaret Mead, młodej nieznanej nikomu antropolog. Opowiadała o mieszkańcach tej wyspy, ateistach wyzwolonych rzekomo od ograniczeń w kwestiach seksu właściwych kulturze Zachodu. Samoańczycy mieli uprawiać miłość z kim chcieli, kiedy chcieli i gdzie chcieli, co dawało im prawdziwą wolność i poczucie szczęścia. Nie tworzyli też żadnych związków monogamicznych. Autorka w epilogu wzywała Amerykanów, by uczyli swe dzieci tolerancji dla takich postaw i dali im wolność wyboru, jak to się dzieje na Samoa.
Książka, pełna bezpruderyjnych opisów obyczajów Samoańczyków, wywołała sensację i błyskawicznie uczyniła Mead bardzo wpływową postacią i wyrocznią niemal w każdej dziedzinie. Przez wiele lat, aż do swej śmierci w 1978 roku, jej autorka publikowała poczytne felietony, które miały wielki wpływ na Amerykanów. Jej autorytet był tak wielki, że prezydent Jimmy Carter przyznał jej pośmiertnie najwyższe cywilne odznaczenie - Medal Wolności.
Kłopot w tym, że - jak bezspornie wykazał australijski antropolog Derek Freeman, który w odróżnieniu od Mead spędził na Samoa nie dziewięć miesięcy lecz ćwierć wieku - jej "Dojrzewanie na Samoa" było... wyssane z palca. Samoańczycy bowiem byli społecznością niezwykle religijną, bardzo przywiązaną do kultu dziewictwa i uznającą przypadkowe kontakty seksualne za niedopuszczalne.
Zło się jednak już dokonało, książka Mead zrobiła swoje. Nadchodził czas prawdziwej rewolucji - lat 60 i jej bogiń. O tym za tydzień.
Tomasz Natkaniec