PUBLICYSTYKA
Osioł ze mnie [komentarz do Mundialu]
No i po mundialu. Spotkanie z Kolumbią rozwiało ostatnie złudzenia. Nie wiem, jak nam poszło z Japonią, bo piszę ten felieton przed meczem, ale mam nadzieję, że lepiej niż Niemcom z Koreą Południową. Przy okazji: Niemcy tylko raz w całej historii mundiali szybko pożegnali się z tą imprezą, w 1938 roku po porażce ze Szwajcarią 2:4. Rok później wywołali światową wojnę. Trzeba uważać…
I jak co mundial, po drugim meczu uszło z nas, kibiców, powietrze i uleciał optymizm, co skłania mnie do napisania słów, których bym się wcześniej po sobie nie spodziewał. Otóż jest coś, czego powinniśmy się nauczyć od naszych braci Rosjan: melancholijnego pesymizmu, który każe im podchodzić do przeciwności losu z dystansem i spokojem. Przed mundialem widać go było u nich jak na dłoni w tytułach gazet. „Skazani na porażkę”, wieszczył „Kommiersant”. „Sukcesu nie będzie”, dodawała „Komsomolskaja Prawda”. Rosyjska dusza rozpięta między Gogolem a Dostojewskim była przygotowana na każdą przeciwność losu, włącznie ze zwycięstwem. No i proszę, Rosjanie wyszli z grupy. Tymczasem my, niestrudzeni optymiści nastrojeni na glorię naszej reprezentacji, lekceważyliśmy wszystkie znaki, które zsyłały nam Niebiosa: męczarnie z Armenią i Kazachstanem, kompromitację 0:4 z Danią, grzanie ław w klubach przez nasze Orły i ich wyczerpujące sesje reklamowe oraz ostrzeżenia parzystokopytnych.
Bo na przykład taki osiołek Zidane z wrocławskiego ZOO bezbłędnie przewidział katastrofę w meczu z Kolumbią, tylko jego opiekunowie nie potrafili tego zinterpretować. Przypomnijmy: zwierz schrupał marchewkę z „polskiej” miski, zostawiając „kolumbijską”, co oznaczało iż jesteśmy skazani na pożarcie. Odwrotna interpretacja personelu świadczyła o nadmiernym optymizmie, braku elementarnej znajomości duszy osiołków i brakach w lekturze kanonu literatury dziecięcej. Bo przecież wystarczyło sobie przypomnieć pesymistę Kłapouchego z „Kubusia Puchatka”: Zwykł on mawiać „Na pewno się nie uda…”, co, mówiąc nawiasem, może świadczyć, że miał jakieś rosyjskie korzenie. Idę o zakład, że Zidane jest z nim spokrewniony, choć może nie w prostej linii.
I powiem Państwu na koniec, że patrzę w lustro i sam siebie nie poznaję. Otóż jako zawodowy pesymista, zawsze zakładam najgorsze, co jest swoistą formą samoobrony przed życiowymi klęskami: jeśli moje kasandryczne wieszczenia się sprawdzają – nie jestem zaskoczony. A jeśli nie – jestem zaskoczony mile, a to przyjemne. Dlatego zawsze zakładam przegraną naszych piłkarzy. A tym razem, wbrew swym żelaznym zasadom, postawiłem na zwycięstwo.
Osioł ze mnie.
Tomasz Natkaniec