PUBLICYSTYKA
Nieustępliwy
W najważniejszych biegach długodystansowych wygrywają zawodowcy, którzy życie podporządkowują treningowi. A jednak podczas niedawnego maratonu w Dębnie tuż za ich plecami uplasował się amator, kielczanin Mateusz Sala. Jeszcze niedawno zmagał się z nadwagą, a dziś jego wyniki budzą podziw.
Bohater naszej historii nie mógł uwierzyć w swoje osiągnięcie. – Kiedy finiszowałem i zobaczyłem przed sobą szarfę, pomyślałem: „To jakaś pomyłka, może ktoś pomieszał klasyfikacje”. Trudno opisać te emocje. Wiedziałem na co mnie stać, ale takiego obrotu spraw się nie spodziewałem – opowiada maratończyk, który na wielkopolskiej ziemi pobił swój rekord życiowy, wynoszący obecnie 2 godziny 35 minut i 42 sekundy. Do zawodowców jeszcze sporo brakuje, ale jak na amatora, który biega od czterech lat i normalnie pracuje, to wynik imponujący i budzi olbrzymi podziw. Jak on to robi?
Używki na bok
– Przygoda z bieganiem zaczęła się jak u większości – chciałem schudnąć. Motywacją stały się narodziny syna, Antka. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że za kilka lat nie będzie mógł zagrać ze mną w piłkę czy pojeździć na rowerze, a mnie pozostanie leżenie na kanapie z piwem czy papierosem – mówi czołowy świętokrzyski maratończyk.
U schyłku lata 2014 roku Mateusz rozpoczął zrzucanie kilogramów od jeżdżenia na rowerze. – Z 90 kilogramów systematycznie robiło się mniej. Później przyszła jesień i zamiast kręcić, wolałem biegać. Na początku to były marszobiegi, ale już wiosną następnego roku – pierwsze zawody – relacjonuje pozornie zwykłą historię.
Pozornie, bo już jego pierwsze wyniki były niewiarygodne. Oto zawody w Jędrzejowie na 10 kilometrów – po zaledwie kilku miesiącach treningów Mateusz złamał 40 minut. Czas, o którym marzy wielu amatorów. Pół roku później debiut w maratonie w Warszawie – złamane trzy godziny. Następnie „Korona maratonów polskich” oraz inne długie dystanse z coraz lepszymi czasami, aż do biegu w Dębnie. Dziś Mateusz Sala ma na swoim koncie również mistrzostwo Polski w biegu z wózkiem w pół-maratonie oraz rekord kraju w tej klasyfikacji. Jak tego dokonał, mimo że wcześniej nigdy nie miał nic wspólnego z wyczynem?
– Zaczęło się od spokojnych treningów. Antek miał roczek i głównie spał w wózku. Jeszcze nie mówił, ale uśmiechał się szeroko, gdy zabierałem go na bieganie. To że mogliśmy razem pokonywać kilometry, było bardzo fajne – opowiada kielczanin.
– Czy mam jakieś specjalne predyspozycje? Pewnie tak, ale najważniejsza jest systematyczność. Zawsze gdy się za coś zabierałem, to na maksa, bez szukania wymówek. Pewnie, czasem się nie chce, bo trzeba wstać na trening o piątej rano. Ale to daje satysfakcję. Trenuję, a efekty przychodzą z każdym miesiącem. Przed każdym startem chciałem szybciej i szybciej. I to się dzieje. Poza tym ogromnie wiele daje mi wsparcie i wyrozumiałość rodziny – wyjaśnia Mateusz, który w okresie przygotowawczym musi pokonać około 150 kilometrów tygodniowo.
Biega dla Bartka
36-latek niemal od początku przygody ze sportem zaangażowany jest w inicjatywę „Biegnę, żeby Bartek mógł biegać”. Bartek to chłopczyk, który urodził się bez stopy. Jego rodzice, Damian i Karolina Orzechowscy, zainicjowali akcję, by zebrać pieniądze na protezy dla syna.
– Tym, co wyróżnia Mateusza, jest skromność. Po cichu robi swoje, przyzwyczajając nas do swych świetnych wyników. Wystartował z poziomu, o którym wielu może jedynie pomarzyć. Najważniejsze, że wciąż jest dobrym kolegą, na którego można liczyć. Dlatego jesteśmy szczęśliwi, że dalej biega w naszej koszulce, choć spokojnie mógłby przejść na półamatorstwo i reprezentować barwy jakiegoś zespołu – mówi Damian Orzechowski.
13 maja blisko tysiąc biegaczy po raz kolejny pokona dla sześcioletniego, uśmiechniętego blondynka dystans pięciu kilometrów. – To najważniejszy bieg w roku. Bartek nas motywuje. Jest mały, ale spowodował, że wiele osób uprawia sport. Ta impreza daje ogromną przyjemność; im dłużej się biegnie, tym jest fajniej – przekonuje Mateusz Sala.
Kiedy dopadnie go meta?
Zanim jeden z najlepszych świętokrzyskich maratończyków wyruszy na trasę, by pomóc Bartusiowi, czeka go jedno z największych wyzwań: „Wings for Life World Run” w Poznaniu. To bieg inny od wszystkich, ponieważ meta… goni zawodników. Trzydzieści minut po starcie rusza samochód-meta, który z upływem czasu zatrzymuje kolejnych biegnących. Najlepsi pokonują znacznie powyżej 50 kilometrów.
– To będzie mój debiut w tej imprezie. Jestem nastawiony pozytywnie, ale z drugiej strony ciekawe, jak zachowa się organizm. Nigdy nie przebiegłem dystansu dłuższego niż maraton – opowiada bohater naszej historii, któremu pozostaje życzyć zdrowia i brać z niego przykład. Bo to, co nas ogranicza, to wyłącznie my sami.
Damian Wysocki