PUBLICYSTYKA
Nasz rodzinny mezalians
Moi kieleccy pradziadkowie posiadali w Kielcach fabrykę farby i byli zamożnymi ludźmi. O ich statusie może świadczyć okazały grobowiec na Cmentarzu Starym, znajdujący się tuż przy wejściu od strony Cmentarza Partyzanckiego; duża katakumba zwieńczona jest płaskorzeźbą Chrystusa Zmartwychwstałego.
Gdy w 1932 roku umarł mój pradziadek, Józef Brudek, na cmentarz odprowadzała go orkiestra strażacka w uznaniu i podziękowaniu za ufundowanie wieży obserwacyjnej na ulicy Leonarda. Dziadkowie doczekali się czwórki dzieci i obdarowali je domami na Nowym Świecie. Ich syn Julian był żołnierzem Beliny-Prażmowskiego i zginął we Francji w 1916 roku. Jego grób znajduje się na cmentarzu wojennym w Strasburgu. Córka Franciszka, schorowana, znajdująca się pod opieką swojej córki Marii, nie opuszczała pokoi. Jako dziecko widziałem ją kilka razy. Dobrze pamiętam natomiast drugiego syna pradziadków, Jana. Z siwą, długą brodą rozdawał ciastka dzieciarni w naszej dzielnicy.
No i mój dziadziuś Adam. Zakochał się w mojej babci, Zofii. Problem polegał na tym, że była ona córką zwykłej krawcowej. Ślub stanowiłby więc – biorąc pod uwagę ówczesne kategorie – mezalians. Jednak pomimo zdecydowanego sprzeciwu Brudków dziadziuś Adam postawił na swoim, ożenił się z babcią Zofią, w rezultacie czego… rodzina się go wyparła, co oczywiście niosło ze sobą konsekwencje finansowe. Gdy wrócił do swojej ukochanej żony z wojny 1905 roku, musiał sprzedać szynel, by kupić węgiel potrzebny do ogrzania domu. I tak rozpoczął życie na swój koszt, nauczył się szyć buty i je naprawiać. Po trzech latach zatrudniał już trzech czeladników, dla których był jak ojciec. Znowu wiodło mu się dobrze, był bardzo szczęśliwy z babcią, mądrą i oczytaną kobietą, która wzorowo prowadziła dom oraz swój piękny kwiatowy ogród. Urodziły im się trzy córki, w tym najmłodsza, moja mamusia Zofia. W końcu, w latach dwudziestych, pradziadkowie dali się przekonać, że synowa zasługuje na wejście do rodziny. I tak też się stało.
Kochałem moją babcię Zosię. Gdy przed śmiercią żegnała się z nami, świadoma że odchodzi, powiedziała: „Nie będziecie sami. Jestem taka szczęśliwa, że Papieżem został Polak”. Dziadziuś Adam zaś, twardy mężczyzna, pozostał w mojej pamięci jako starzec, który nie był w stanie powstrzymać łez. Do dziś mam przed oczami jego oblicze: trzyma mnie za rękę i obserwuje płacząc, jak burzą nasz wspaniały dom przy Nowym Świecie, przygotowując się pod budowę Urzędu Wojewódzkiego.
Wojciech Lubawski