PUBLICYSTYKA
Narodzić się na nowo
Obchodzimy najważniejszy czas w kalendarzu liturgicznym – Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. Duchowe i radosne przeżywanie powstania Chrystusa z martwych, skłania do refleksji nad własnym życiem, pokonywaniem słabości i przezwyciężaniem życiowych przeciwności.
„Nie bój się zmiany na lepsze, więcej zyskasz niż stracisz” – śpiewał przed laty warszawski zespół WWO. Wydźwięk tych słów – w kontekście obchodzonych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego – wydaje się być szczególny. Nasi rozmówcy są doskonałym przykładem tego, że nigdy nie jest za późno na odwrócenie swojego losu.
Od najmłodszych lat
Mury franciszkańskiego Ośrodka Leczenia Uzależnień San Damiano w Chęcinach słyszały mnóstwo takich historii. Lidia ma dopiero 21 lat, ale w swoim życiu przeżyła już wiele i to od najmłodszych lat. Jej tata zaczął zażywać narkotyki, gdy miała dwa lata.
– Zamiast bawić się w piaskownicy lub na placu zabaw, siedziałam w domu i pilnowałam, żeby tata nie zabił mojej mamy, ponieważ był bardzo agresywny. Właściwie nie miałam dzieciństwa – musiałam zajmować się domem i opiekować mamą. W wieku trzynastu lat, w okresie kiedy rodzice się rozeszli i miałam więcej luzu, pojawił się w moim życiu alkohol. Pozwoliłam sobie na to, żeby korzystać z życia. Później weszły narkotyki i to w bardzo dużych ilościach. Zaczęło mi się to podobać i zaczęłam w to brnąć. Zawsze jakaś okazja się znajdowała – wspomina.
Jak dodaje, nie zdawała sobie wtedy sprawy, że jest osobą uzależnioną.
– Eksperymentowałam z różnymi substancjami. Momentami traciłam kontrolę, nie potrafiłam chodzić i mówić, nie było ze mną kontaktu. Nie pamiętałam jak wracałam do domu. Miałam do czynienia z wykorzystaniem seksualnym. Nic mnie nie skłoniło do zerwania z nałogiem – mówi nasza rozmówczyni.
O swoim uzależnieniu dowiedziała się od terapeuty. Lidia trafiła na terapię, ale problem nie minął.
– Wychodziłam z ośrodka i szłam zapić. Tak wyglądał każdy mój dzień. Miałam stany depresyjne i jedyne co mnie pocieszało to używki. Zaczęłam mieć myśli samobójcze. Odreagowywałam przez cięcie się. Prawie podcięłam sobie żyły i tętnice. Chciałam rzucić się pod samochód. Moje życie zamieniło się w jeszcze gorszą patologię. Wówczas dowiedziałam się o tym, że mój wujek, który również był uzależniony, popełnił samobójstwo – podkreśla.
Kobieta zaczęła szukać pomocy. Do ośrodka San Damiano skierowała ją terapeutka.
– Moje życie odmieniło się o 180 stopni. Poznałam siebie. Po zejściu narkotyków musiałam uczyć się podstawowych rzeczy, takich jak mówienie. Teraz gram na gitarze, przepłynęłam 30 kilometrów kajakiem i zaczynam się doceniać. Cieszę się z tego, że promienie słońca padają mi na twarz i słyszę śpiew ptaków. Teraz wiem, że da się żyć na trzeźwo. Widzę też swoją przyszłość.
Uzależenie, hazard, próba samobójcza
Historia Wiktora, przepełniona narkotykami, alkoholem i hazardem, zaczęła się w szkole podstawowej.
– Zauważyłem, że po używkach mogę być śmielszy. Wszystkie złe emocje zwalczałem pijąc i ćpając. Kiedy zacząłem pracę jako kucharz, nałóg w dalszym ciągu mi towarzyszył. Przegrywałem ogromne pieniądze w kasynie. Nie przyznawałem się do tego, że nie jestem wolny. Straciłem wszystko. Miałem żonę i syna, dom i zarobione pieniądze. Moje życie stało się bezsensowne. Wylądowałem u swojej mamy, którą miałem się opiekować, a ją prawie wykończyłem. Trafiła do szpitala, a ja – zostałem z wieloma kredytami i dłużnikami – dalej się upijałem i grałem. Okazało się, że moja mama umiera u, a moja żona chce ograniczyć moje prawa rodzicielskie. Pewnego dnia postanowiłem popełnić samobójstwo. Zażyłem dużą ilość narkotyków i leków. Na szczęście znalazła mnie moja siostra – opowiada nam Wiktor, który trafił na detoks do ośrodka w Morawicy i wówczas zaczął szukać pomocy u Pana Boga.
– Po wybudzeniu ze śpiączki dowiedziałem się, że moja mama wychodzi z sepsy. To był cud. Doszedłem do wniosku, że muszę zacząć terapię. Wstaję z kolan, staję na nogi i walczę o siebie. Powraca moja relacja z mamą, synem, a nawet z moją byłą żoną. Uczę się radzić sobie z emocjami i stąpać trzeźwo po ziemi – dodaje.
Podstawą zmiany swojego dotychczasowego życia jest stanięcie w prawdzie oraz uświadomienie sobie, że bez pomocy z zewnątrz nie poradzimy sobie.
– Istotna jest relacja z drugim człowiekiem oraz zaufanie i otwartość. Tworzymy bliskość z pacjentami co powoduje, że druga osoba może się otworzyć i przyznać się do swoich trudnych i traumatycznych doświadczeń – tłumaczy Piotr Zimoch z ośrodka San Damiano.
Pomocy udziela również Stowarzyszenie Nadzieja Rodzinie. Jednym z podopiecznych jest 25-letni Piotr. W wieku 16 lat zaczął brać narkotyki.
– Pierwszy raz był niewinny, później było coraz częściej, aż w końcu się uzależniłem. Trwało to pięć lat. Rodzina próbowała mnie ratować i zawiozła do wujka, abym odseparował się od środowiska. Kiedy wróciłem, uzależnienie zaczęło się od nowa. Wieczna impreza trwała w najlepsze. Potem przestałem brać, bo zastąpiłem tę używkę alkoholem. Skończyło się to sądowym skierowaniem na odwyk. Teraz mija rok odkąd nie piję. Są oczywiście cięższe dni, ale rozmowa terapeutyczna pomaga. Zacząłem chodzić do kościoła i daje mi to bardzo dużo siły wewnętrznej, aby pokonać nałóg – podkreśla.
Z kolei Sebastian jest uzależniony od alkoholu i mocnych narkotyków. – Uzależniłem się w wieku 33 lat. Wszystko przez karierę zawodową. Używałem mocnych narkotyków, żeby funkcjonować w ciągu dnia. Potem pojawił się alkohol. Straciłem rodzinę, kontakt z córką, autorytet i ogromne pieniądze. Doszedłem do ściany. Osiągnąłem dno. W pewnym momencie przestałem odczuwać przyjemność z używek. Brałem narkotyki i piłem, bo do tego zmuszał mnie organizm. W 2019 roku przeszedłem zawał serca. Otarłem się o śmierć i postanowiłem, że zacznę coś z tym robić
Wygrać i pomagać
Pokonywanie swoich słabości i przeciwności może być inspiracją do pomagania bliźnim, którzy znajdują się w podobnej sytuacji. Tak było u pana Darka. Swoją „przygodę” z alkoholem zaczął w wieku 17 lat. Później było coraz gorzej.
– Szukałem towarzystwa, imprez, zacząłem zaniedbywać pracę. W międzyczasie założyłem rodzinę i urodził się mój syn. Miesiąc i tydzień po jego narodzinach miałem ostatnie picie, po którym przeszył mnie ogromny wstyd. Trafiłem do szpitala w Morawicy. Od tamtego momentu nie spożywam alkoholu – mówi.
Jak sam podkreśla, było to jego małe zmartwychwstanie. Lata trzeźwego życia to m.in. pomaganie innym ludziom w wychodzeniu z uzależnienia.
– Pracuję jako terapeuta uzależnień. Traktuję ten zawód jako misję. Jestem aktywny na polu wspólnoty Anonimowych Alkoholików, wspieram tych, którzy chcą odmienić swoje życie. To daje wiele satysfakcji.