PUBLICYSTYKA
Liban zmienił moje życie
Rozmowa z majorem Arturem Litwinkiem z Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych w Kielcach
– Był pan na misji wojskowej w Libanie...
– Tak, od kwietnia do października 2005 roku. Byłem dowódcą plutonu zaopatrzenia w misji UNIFIL – ONZ.
– Jakim krajem był wtedy Liban?
– To małe państwo, trzydzieści razy mniejsze od Polski, ze stolicą w Bejrucie, położone pomiędzy Izraelem, Syrią i Turcją. Przez wiele lat nazywano je Szwajcarią Bliskiego Wschodu ze względu na bogactwo. Rozkwit Libanu przypadł na lata 70. XX wieku. Z kolei Bejrut, ze względu na swą różnorodność, mieszkankę kulturową i religijno-etniczną, nazywano Paryżem Bliskiego Wschodu. Libańczycy bardzo szanowali nas ze względu na papieża Polaka. Wyjechałem do tego kraju dwa tygodnie po śmierci Jana Pawła II i byłem zaskoczony, jak Libańczycy żywo na nas reagowali.
– Dlaczego musiało tam stacjonować wojsko?
– W latach 90. XX wieku armia izraelska zajęła południowy Liban. Okupowała go tylko kilka dni, po czym wycofała się z powrotem w swoje granice. Wtedy w strefę buforową, oddzielającą armię libańską od Izraela, weszły wojska ONZ. W 1992 roku polski rząd został poproszony o wystawienie kontyngentu wojskowego i tę prośbę spełnił. Wysłaliśmy tam kompanię medyczną. Był to pierwszy element naszej misji. Około 50 osób stacjonowało w miejscowości Nakura, położonej w malowniczym miejscu, dwa kilometry od granicy z Izraelem. Z czasem grupa medyczna została rozbudowana o kolejne kompanie: inżynieryjną, logistyczną, transportową, remontową. W pewnym momencie polski kontyngent wojskowy liczył około 600 żołnierzy i pracowników. Strefa odpowiedzialności misji UNIFIL była ogłoszona strefą wojny, ponieważ w Libanie po dziś dzień działa Hezbollah, przez wiele krajów uważany za organizację terrorystyczną. Na tych ziemiach konflikt stale się tli. Zdarzają się nawet ostrzały pomiędzy Hezbollahem a Izraelem. Dlatego siły ONZ do dziś tam stacjonują.
– Na czym polegała służba naszych żołnierzy?
– Tworzyli batalion logistyczny w strukturze ONZ. Ich głównym zadaniem było wspieranie w codziennej służbie żołnierzy z batalionów operacyjnych innych nacji. Dowozili im żywność, wodę, paliwo, gromadzili zapasy. Zajmowali się utrzymaniem magazynów, do których przyjeżdżali wszyscy wojskowi, obstawiający posterunki w polu. Poza tym nasza kompania remontowała cały sprzęt, będący na wyposażeniu misji UNIFIL. Nie było czołgów i samolotów, ale innych pojazdów nie brakowało. Trzeba było je remontować, a naprawami zajmowali się polscy żołnierze. Wszystkie czynności związane z utrzymaniem sprzętu i wojska wykonywał polski batalion logistyczny. Wtedy oprócz żołnierzy polskich i ukraińskich byli nawet przedstawiciele tak egzotycznych krajów, jak Indie i Ghana.
– Czy przeżył pan w Libanie jakąś niebezpieczną sytuację?
– Nie. Gdy tam stacjonowałem, było względnie spokojnie.
– Czego pan się nauczył, uczestnicząc w tej misji?
– Przede wszystkim umiejętności współpracy z żołnierzami z innych armii. Poznałem ich systemy pracy, kulturę, mentalność. Ponadto ważny był kontakt z ludźmi innych wyznań. Dowiedziałem się, jak żyją, jak myślą, jak postrzegają Europejczyków. Przekonałem się, jak może współpracować ze sobą społeczeństwo niejednolite religijnie. Jak ci ludzie podchodzą do obcego człowieka. W pierwszych słowach nie pytali mnie, skąd jestem i jak się nazywam, ale jakiego jestem wyznania? Sami są bardzo religijni i stąd to pytanie o wiarę. Jeśli odpowiadałem muzułmaninowi, że jestem katolikiem, to nie przeszkadzało nam to w dalszej rozmowie i nawiązywaniu relacji. Te różnice nie powodowały zamknięcia lub wrogości, ale było dla nich ważne, z kim mają do czynienia.
– Dlaczego pańskim zdaniem polskie wojsko powinno brać udział w takich misjach?
– Między innymi dlatego, że to przyczynia się do rozwoju polskiej armii, która jest dziś zupełnie inna niż przed misjami bojowymi w Iraku i Afganistanie. Dzięki nim zebrano ogromną ilość doświadczeń, nastąpiła wymiana sprzętu, który jest teraz dostosowany do nowoczesnych działań bojowych. Ta wymiana była ogromna: począwszy od wyposażenia, mundurów, butów i broni osobistej, a skończywszy na samolotach i transporterach opancerzonych. To już jest inna armia niż na początku lat dwutysięcznych i to wszystko zostało podyktowane potrzebami służby na misjach.
– Jak misja wpłynęła na pana?
– Ona stała się punktem zwrotnym w moim życiu. Zacząłem doceniać to, że urodziłem się w Europie, w Polsce. Tam, na Bliskim Wschodzie, nie ma pokoju i dobrobytu. Cieszmy się więc tym, co mamy, bo jesteśmy w dobrym miejscu i czasie. Nie wszyscy są w tak dobrej sytuacji, co my.
– Dziękuję za rozmowę.
Katarzyna Bernat
Więcej w audycji „Temat do rozmowy” w czwartek 28 lutego, o godz. 20 w Radio eM Kielce.