PUBLICYSTYKA
Kompromitator
Odczuwam potrzebę podzielenia się z Państwem moim pomysłem na wynalazek. Otóż wymyśliłem nowatorski przyrząd diagnostyczny – kompromitator. Z jego pomocą można by mierzyć u polityków poziom autokompromitacji. Co prawda urządzenie jest na razie w sferze idei, ale już teraz przybliżę Państwu zasady jego działania. Są proste. Kompromitator, umieszczony na przykład w kieszeni, analizowałby słowa polityka, i gdy ten gadałby brednie, dawałby mu o tym znać wibrowaniem, na specjalnej skali od 1 do 10 określając poziom zrobienia z siebie idioty i w ten sposób zmuszając użytkownika do refleksji. Długotrwałe używanie kompromitatora powinno skutkować tym, że polityk zacznie myśleć, co mówi, i w ten sposób nam wszystkim zaoszczędzi niepotrzebnych nerwów.
Wśród pierwszych odbiorców urządzenia widziałbym wicepremiera Piotra Glińskiego, którego niesłychany popis arogancji w studio RMF podczas wywiadu z Robertem Mazurkiem jest hitem Internetu. I wicepremiera Jarosława Gowina, który nie był w stanie wyżyć za ministerialną pensję. Bądźmy jednak sprawiedliwi: w ich przypadku były to zachowania incydentalne i kompromitator mogliby z czasem odsprzedać komuś, kto bardziej go potrzebuje. Na przykład Joannie Scheuring-Wielgus. Ta powiedziała ostatnio w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”, iż chcąc doświadczyć zbliżenia z Jarosławem Kaczyńskim, wręczyła mu osobiście egzemplarz konstytucji i wtedy ujrzała, cytuję: „starszego, przestraszonego pana, któremu drży każdy mięsień twarzy. Jego mit upadł. Nie mam potrzeby już go więcej spotykać”, wyznała dziennikarce. Nie wiem, jak głośno rechotał prezes PiS po tym wyznaniu, ale wtedy z pewnością drgał mu niejeden mięsień twarzy. Pilnie potrzebuje też kompromitatora inny gwiazdor Nowoczesnej, wiecznie nadęty jak balon z helem Piotr Misiło: Ja (...) złożyłem interpelację do MON w sprawie wydruków wszystkich transakcji na kartach, bo chciałbym się dowiedzieć, czy pan Misiewicz nie kupował narkotyków (...) płacąc kartą kredytową”, wypalił. Teraz pewnie nie może się opędzić od ćpunów dzwoniących do niego po adresy sklepów, gdzie można kupić zioło i zapłacić kartą. No i Paweł Pudłowski, kolejny parlamentarzysta Nowoczesnej (plaga jakaś?). Ów rzeź Polaków na Wołyniu wytłumaczył tym, że „ponad miarę wymagali od ukraińskich pracowników”. Tak oto otworzył nowy rozdział w interpretacji stosunków społecznych, bo byłby to pierwszy przypadek ludobójstwa ofiar z powodu przepracowania katów. Po takiej wypowiedzi mój kompromitator mógłby się spalić z przeciążenia.
To zaledwie pierwsze z brzegu przykłady, jak bardzo przydałoby się takie urządzenie. Obawiam się jednak, że kokosów na nim nie zrobię. Politycy, którzy pilnie go potrzebują, mają bowiem zbyt wielkie ego, by to pojąć. Gdyby go nie mieli, już dawno spaliliby się ze wstydu.
Tomasz Natkaniec