PUBLICYSTYKA
Klient nasz pan - część I
Nowy rok, nowe cele, ale i nowe przepisy w prawie konsumenckim. Kupiłeś wadliwy towar? Możesz żądać zwrotu kosztów, rabatu lub jego naprawy. Do niedawna decydował o tym sprzedawca. Teraz, w myśl przepisów obowiązujących od 25 grudnia 2014 roku, będzie inaczej.
Pamiętacie Państwo scenę z kurczakiem i brudną ścierką z kultowej komedii „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?” i ten dialog?
- Nie będę tu więcej kupował!
- Kaziu poczekaj chwilę. Panie kierowniku, on się na wszystkie sklepy obraża...
Teraz nie trzeba się będzie obrażać. Nowe prawo konsumenckie to więcej przywilejów dla kupujących, a sprzedający - zwłaszcza właściciele małych sklepików - już z tego powodu nerwowo obgryzają paznokcie. Na czym konkretnie polegają zmiany?
- Najważniejsze jest to, że wszystkie przepisy trafiły do jednej ustawy i nie będą rozrzucone po różnych aktach prawnych, tak jak miało to miejsce dotychczas - mówi Dariusz Pyk, miejski rzecznik praw konsumenta. - Szereg uprawnień znalazło się w kodeksie cywilnym. Teraz reklamacje składamy z tytułu rękojmi, a nie z tytułu niezgodności towaru z umową. Dużym udogodnieniem jest zapis mówiący, że po złożeniu pierwszej reklamacji, w przypadku gdy nie zostanie ona rozpatrzona zgodnie z naszymi oczekiwaniami, mamy prawo domagania się zwrotu poniesionych kosztów lub obniżenia ceny za wadliwy towar. Oczywiście pod warunkiem, że wada jest istotna. Co to znaczy - istotna? To nie może być jakaś niewielka rysa, która znajduje się na zakupionej przez nas rzeczy. To taki defekt, który uniemożliwia korzystanie z towaru zgodnie z jego przeznaczeniem - wyjaśnia Pyk.
Zgniły owoc, rozcięty but, zepsuty suwak przy kurtce już kwalifikuje się do zwrotu kosztów. Jako klienci możemy również rościć sobie prawo do naprawy towaru, jeśli wyjątkowo nam na nim zależy.
- Dotychczas, w myśl starej ustawy, ta sekwencyjność uprawnień leżała w gestii sprzedawcy, a teraz to my jako konsumenci i klienci wybieramy sobie, z jakiej formy zaspokojenia naszego roszczenia skorzystamy. W grę wchodzą wymiana towaru, jego naprawa lub zwrot kosztów - kontynuuje rzecznik.
Czy to oznacza, że karteczki z napisem "Prosimy o przemyślane zakupy" albo "Zwrotów nie przyjmujemy" odchodzą do lamusa? Nie, nadal będą obowiązywać. Dlaczego?
- Ponieważ przepis dotyczący zwrotu towaru ma zastosowanie tylko przy zakupach dokonywanych poza lokalem przedsiębiorcy. Mowa o transakcjach zawieranych na odległość, na przykład przez Internet, ale również podczas bardzo dziś popularnych pokazów i prezentacji. Jeśli chodzi o zakupy online, zgodnie z nowymi przepisami na zwrot mamy już nie dziesięć, a czternaście dni. W tego rodzaju przypadkach możemy odstąpić od umowy bez podania przyczyny, a sprzedawca jest zobowiązany naszą reklamację uznać. Jeśli jednak zakupów dokonujemy w sklepie, czyli w lokalu przedsiębiorcy, z takiego prawa skorzystać nie możemy - wyjaśnia Dariusz Pyk.
Nikt zatem, zaraz po zakupie, nie przyjmie nam towaru z powrotem tylko dlatego, że się nam nie spodobał. Jeśli więc pojawia się choć cień wątpliwości co do tego, czy nowa bluzka lub sweter spodobają się żonie, musimy tak jak dotychczas zastrzec sobie możliwość zwrotu towaru u sprzedawcy już w momencie jego zakupu. Ale czy taka prośba spotka się z aprobatą sprzedawcy, będzie już zależeć tylko od jego dobrej woli, podobnie jak to ma miejsce w tej chwili.
W przyszłym tygodniu wyjaśnimy, dlaczego - w myśl nowego prawa konsumenckiego - namolni telemarketerzy nie będą nam więcej zawracać głowy.
Robert Majchrzyk