Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Co jedli partyzanci? Gdzie spali? Jak sobie radzili z insektami?

wtorek, 24 lutego 2015 14:19 / Autor: Katarzyna Bernat
Co jedli partyzanci? Gdzie spali? Jak sobie radzili z insektami?
Co jedli partyzanci? Gdzie spali? Jak sobie radzili z insektami?
Katarzyna Bernat
Katarzyna Bernat

Rozmowa z doktorem Markiem Jedynakiem, historykiem z IPN Kielce.

- Żołnierze Armii Krajowej, walczący od wiosny 1943 roku w oddziałach partyzanckich, są dla nas bohaterami. Jak wyglądało ich codzienne życie w lesie?

- Byli skazani na niewygody, zmienną temperaturę i prymitywne warunki higieniczne. Obozowiska znajdowały się w znacznej odległości od dróg i miast, ale blisko wody – na przykład rzeki, by mogli się myć, gotować. Spali w szałasach, ziemiankach przykrytych gałęziami i ściółką, pod gołym niebem lub w prowizorycznych namiotach – na drewnianych rusztowaniach rozwieszali wodoodporne płachty lub fragmenty spadochronów. Obozowiska powstawały od wiosny do jesieni. W listopadzie rozformowywano je i przenoszono się do prywatnych domów, najczęściej na wsi.

- Przypomnijmy, gdzie stacjonowali świętokrzyscy partyzanci.

- Najsłynniejszy obóz to Wykus oddziału „Ponurego”, leżący 10 kilometrów od Wąchocka i Bodzentyna, w środku Puszczy Świętokrzyskiej. Znajdował się on w gęstym jodłowym lesie o obfitym poszyciu i wykorzystywał naturalne ukształtowanie terenu: wąwozy, górki, zagłębienia. Niemcy zniszczyli go podczas obławy w lipcu 1943 roku. Podobne obozowisko, mające schrony z gałęzi i grubych bali, już drugi raz nie powstało. Od 1943 roku oddziały partyzanckie organizowano na terenie każdego obwodu AK. Na przykład w obwodzie koneckim rozlokowano takowy na północ od Niekłania, w pobliżu gajówki Wólka Zychowa. Oddział Mariana Sołtysiaka „Barabasza” stacjonował początkowo w rejonie Wzdołu, a w 1944 roku w rejonie Daleszyc. W lasach włoszczowskich usadowił się oddział Mieczysława Tarchalskiego „Marcina”.

- Skąd partyzanci brali żywność?

- Była ona dostarczana z okolicznych miejscowości. Wysyłano też patrole do niemieckich majątków, czyli Liegenschaftów oraz do polskich gospodarstw ziemskich, które dobrowolnie pomagały partyzantom. Odbywały się też rekwizycje płatne, na które skarb Polskiego Państwa Podziemnego przeznaczał pieniądze oraz rekwizycje za pokwitowaniem. Organizowano też napady na niemieckie jednostki odbierające kontyngenty żywnościowe.

- Zabierano żywność siłą?

- Owszem, zdarzało się. Czasami chłopi nie chcieli współpracować z partyzantami. Ponadto na różnych terenach oddziały partyzanckie przenikały się, było ich dużo i niekiedy cywile mieli dosyć współpracy z nimi. Na przykład na Ziemi Opatowskiej działał ruch komunistyczny: Gwardia Ludowa i Armia Ludowa. Na Sandomierszczyźnie – NSZ, przenikały się też struktury AK. Niektóre oddziały płaciły za żywność, ale bywało, że rolnicy nie chcieli lub nie mieli co im dać. Wtedy czasem zabierano żywność siłą. Ale za wszelkie działania samowolne najczęściej karano śmiercią.

- Jak przygotowywano posiłki?

- Kucharz zazwyczaj był przypadkowy, ale coś tam umiał ugotować. Często w kuchni pracowali żołnierze rekonwalescenci, niemogący brać udziału w walce. Zdarzały się inne przypadki: oddział „Robota” miał kucharza o pseudonimie „Kapka”, dość otyłego, pot skapywał mu z czoła. Wolał pilnować obozowiska niż brać udział w akcjach. Taki partyzant też był potrzebny. Dzięki temu gotował dla pozostałych 80 żołnierzy.

- W czym gotowali?

- Z dużymi garnkami był problem w sytuacji kiedy musieli na przykład ewakuować obozowisko. Do gotowania posiłków przystosowano więc wielkie konwie na mleko. Taka bańka miała jedno ucho, wystarczyło więc przeciągnąć pod uchwytem gruby kij, dwóch żołnierzy brało ją na ramiona i mogli uciekać w razie niebezpieczeństwa. Żołnierze jedli również to, co było w lesie: jagody, borówki, grzyby. Przy sobie mieli najczęściej suszoną kiełbasę, suchary, cukier, bo czasami kilka dni musieli przetrwać bez jedzenia. Nagminnie palono papierosy.

- A codzienna higiena?

- Mieli szczoteczkę i sodę do czyszczenia zębów. Było zawsze jakieś mydło. Młodzi kawalerowie nosili przy sobie lusterka oraz grzebienie. Rodziny przysyłały im w paczkach krem Nivea. I to wszystko. Co do prania, najczęściej prali w rzece lub czyścili ubrania piachem z korą. Czasem mogli wygotować odzież u znajomych gospodarzy.

- Golili się?

- To było regularne wojsko, odbywała się więc codzienna zaprawa poranna, gimnastyka, toaleta. Gładkie policzki mieli nie tylko oficerowie, ale też szeregowi. Golili się brzytwą przy pomocy mydła i wody z rzeki.

- Mieli problemy z insektami?

- Oczywiście. Problemem były wszy. Pozbywali się ich kładąc na kilka godzin koszulę lub spodnie na mrowisku, bo mrówki wyjadały wszy. Po takim zabiegu koszula pachniała świeżością i kwasem mrówkowym. Skutkowało to na jakiś czas, ale później wszy znów się pojawiały.

- W warunkach obozowych wyzwaniem było załatwianie potrzeb fizjologicznych.

- Owszem, 200-300 żołnierzy nie mogło po prostu pójść sobie na stronę, bo po paru dniach cały obóz byłby „zaminowany”. Budowali więc latryny i kopali doły kloaczne, które musiały spełniać choćby minimalne wymogi sanitarne. Latryna musiała być oddalona od źródła wody i miejsca, w którym przygotowywano posiłki oraz spędzano czas wolny. Sytuowano ją od strony zawietrznej, aby nie przeszkadzał przykry zapach.

- W oddziałach walczyli młodzi ludzie, ale zdarzały się choroby.

- Przede wszystkim były to problemy żołądkowe, wywołane brakiem higieny, awitaminoza doprowadzająca do szkorbutu i psucia się zębów, grypa lub zapalenie płuc spowodowane wychłodzeniem organizmu. Problem stwarzały choroby stóp wynikające z wielokilometrowych marszów - nie tylko otarcia, ale także owrzodzenia. Jeśli przez kilka dni żołnierz nie zdejmował obuwia lub szedł w mokrych butach i miał źle zawiązane onuce, to po takim marszu noga wymagała leczenia.

- Jak wyglądała partyzancka medycyna?

- W każdym oddziale znajdował się lekarz lub felczer, ale miał niewielki zasób leków. Zwykle posiadał środki opatrunkowe, narzędzia do szycia ran i wykonywania zabiegów pozwalających w warunkach polowych ratować życie. Były też sanitariuszki przeszkolone w ramach Przysposobienia Wojskowego Kobiet lub na specjalnych kursach. Pomagali zaufani lekarze w szpitalach. Jeśli chory wymagał hospitalizacji, dawano mu tzw. legendę, czyli fałszywą informację na co jest chory. Rannych partyzantów najczęściej umieszczano na oddziałach zakaźnych, na które Niemcy nie chcieli wchodzić w obawie o zdrowie.

- Partyzanci zabijali, byli świadkami śmierci kolegów. Jak radzili sobie ze stresem bojowym?

- Żołnierze unikali opisywania śmierci. Raczej dzielili się pozytywnymi wspomnieniami, które dominowały nad traumą i okropnymi wydarzeniami.

- Byli ludźmi wierzącymi. Jak wyglądało ich życie religijne?

- Początkowo księża współpracujący z AK dochodzili do oddziałów. Później, przy dowództwach pułków lub batalionów, kapelani rezydowali na stałe. Msze święte odbywały się w obozowiskach. Bardzo rzadko umundurowani żołnierze brali udział w nabożeństwach w kościołach. Choć dzięki takiej manifestacji, jaką oglądaliśmy w filmie „Hubal”, rósł duch i poczucie bezpieczeństwa w społeczeństwie.

- Jak wyglądały partyzanckie rozrywki?

- W oddziałach walczyli przede wszystkim młodzi ludzie, często wykształceni w szkołach powszechnych i średnich. W takim gronie nie brakowało żartów i zabaw przy ognisku. Na przykład rywalizowano między plutonami na skecze, piosenki, dowcipy. W oddziale u ppor. Waldemara Szwieca „Robota” prym wiedli warszawiacy z wydzielonej organizacji dywersyjnej „Wachlarz” i „Szarych Szeregów”. Starano się w tej wojennej rzeczywistości prowadzić w miarę normalne życie.

Dziękuję za rozmowę.

Katarzyna Bernat

Wesprzyj nas!
Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO