Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Granaty dla partyzantów

piątek, 30 września 2016 11:48 / Autor: Tygodnik eM Kielce
Granaty dla partyzantów
Granaty dla partyzantów
Tygodnik eM Kielce
Tygodnik eM Kielce

Wszyscy wiemy, że przed wybuchem II wojny światowej Kielce bronią stały. Kiedy więc przyszło nam walczyć z okupantem niemieckim, kielczanie stawali na głowie, by zdobyć uzbrojenie, które przecież mieli dosłownie pod nosem.

„Granat”, „Ludwików” i inne zakłady produkcyjne znajdowały się pod specjalnym niemieckim nadzorem od pierwszych dni wojny. Mimo to zaopatrywały oddziały partyzanckie w broń. Robotnicy „Ludwikowa” produkowali granaty ręczne, które po wyposażeniu w pochodzące z „Granatu” spłonki i materiał wybuchowy trafiały do lasu. Ta produkcja była bardzo niebezpieczna, wymagała też skomplikowanej technologii i umiejętności. 

Granaty dla „Ponurego”

We wrześniu 1942 r. Antoni Pęczkiewicz, kolejarz z Kielc i członek AK o pseudonimie „Rodak”, w porozumieniu z dowództwem okręgu kieleckiego rozpoczął produkcję granatów. Jego syn, Zbigniew Pęczkiewicz, pracował w Ludwikowie. Tam zorganizował grupę pracowników magazynów, których wtajemniczył w plan. Projekt techniczny granatu zrobił sam Antoni Pęczkiewicz. Zbigniew z Marianem Spychajem wykonali odlew, oczywiście w obstawionym Niemcami „Ludwikowie”. Ciekawe, że do tych odlewów używali złomu czcionki drukarskiej.

Niemal natychmiast ruszyła tajna produkcja  "ołowianek”, granatów z gładkim czerepem. Konspiratorzy nieustannie pracowali nad ich udoskonaleniem. Z czerepa zamykanego kapslem wystawał lont, wewnątrz znajdował się zapalnik, jednak często zdarzało się, że lont ulegał zniszczeniu i wtedy granat nie wybuchał. Dlatego na przełomie 1942 i 1943 roku pojawił się nowy typ granatu, tak zwana „wolnościówka” różniąca się nieco od poprzednika istotnymi szczegółami: czerep miał ponacinaną powierzchnię, co powodowało, że granat łatwiej rozrywał się i miał większą siłę rażenia. Poza tym konstruktorzy udoskonalili rdzeń odlewniczy, przez co zmalał ciężar. 

W produkcję zaangażowana była cała konspiracyjna sieć. Partyzanci zaopatrywali Pęczkiewiczów w potrzebne materiały i uczestniczyli w próbach. A gotowe wyroby trafiały między innymi do oddziału Ponurego.

30 tysięcy naboi

Tymczasem wiosną 1943 r. łączniczka Danuta Barańska „Baśka” przywiozła sto sztuk zapalników wykonanych w konspiracji w Warszawie. Miały one już łyżkę z zawleczką i działały na zasadzie ogólnie stosowanej przy produkcji granatów. Nad projektem technicznym wersji z wykorzystaniem zapalników z Warszawy pracował inżynier Michał Dąbrowski z Suchedniowa. Ale do ich produkcji nie doszło, bo zaczęło się robić gorąco. Niemcy chwycili jakiś trop i konspiracyjną produkcję w „Ludwikowie” trzeba było przerwać. 

Ale nie produkcję broni. Jak podają w swojej publikacji „Kielce w latach niemieckiej okupacji 1939–1945” profesorowie Adam Massalski i Stanisław Meducki, ten sam zespół zajął się w „Ludwikowie” scalaniem amunicji i naprawą broni. Antoni Pęczkiewicz został łącznikiem pomiędzy „Hasagiem” w Skarżysku a „Ludwikowem” w Kielcach. Pomagał mu Olgierd Wiszniewski. Przywozili pociski i łuski nabojów, które trzeba było naładować prochem. Gotową amunicję odbierał cały sztab ludzi: Bronisław Sieńczyk, Halina Cybulska, Tadeusz Maliszewski „Łoś”, Marian Maksym „Max” i Eugeniusz Raczyński. Rozwozili ją do oddziałów partyzanckich. Szacuje się, że nieformalna grupa w „Ludwikowie” do końca 1943 r. scaliła ponad 30 tys. naboi 9 mm.

Granaty według przedwojennych wzorów wytwarzano także w fabryce w Białogonie. Formiarz Zygmunt Chłopek odlewał je w tajemnicy w tamtejszej odlewni, a Zygmunt Firlej „Ryba” dostarczał do oddziałów partyzanckich.

Liczne kamieniołomy na Kielecczyźnie ułatwiały zdobycie materiałów do produkcji broni. W kamieniołomach Ślichowice i Czarnów nadwyżki amonitu – materiału wybuchowego używanego do prac strzałowych – pracowinicy przekazywali partyzantom. Zaufani skalnicy za każdym razem brali trochę więcej materiału niż zużywali. Była to zorganizowana akcja, którą kierowali inż. Czesław Łętowski i Bolesław Kunicki. Jednorazowo przekazywali oddziałom partyzanckim od kilku do kilkudziesięciu kilogramów amonitu, także lont i spłonki.

Kielczanie organizowali akcje rodem z filmu fabularnego. Za plecami Niemców potrafili na przykład dostarczyć partyzantom cały wagon trotylu. W połowie 1944 r. do „Społem” w Kielcach przywieziono 18 ogromnych skrzyń z napisem „Karsan” – tak nazywał się środek do zabezpieczania ziemniaków przed gniciem. Oczywiście w środku był trotyl. W zakładzie działał oddział AK pod dowództwem Albina Lanckorońskiego. Jego członkowie przewieźli skrzynie do dawnego browaru Karscha przy ulicy Ogrodowej, w którym wcześniej ukryli metalowe puszki po płynie do czyszczenia metalu. Załatwili zapalniki wytwarzane konspiracyjnie w „Granacie” i produkcja granatów zaczepnych ruszyła pełną parą. 

Pod specjalnym nadzorem był „Granat”, ale żadne niemieckie kontrole ani groźby i kary nie działały. Silny ruch oporu i nieustraszeni ludzie przez całą okupację wynosili broń i amunicję dla partyzantów. Nic ich nie powstrzymywało.

Dorota Kosierkiewicz

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO