PUBLICYSTYKA
Garus, turoń i gromnice
Jak dawniej na Kielecczyźnie obchodzono święta Bożego Narodzenia i jakie temu towarzyszyły zwyczaje? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań można znaleźć w książce „Magia świąt. Zimowy cykl świąteczny w tradycyjnych zwyczajach mieszkańców kieleckich wsi” autorstwa Ewy Tomaszewskiej, etnografa z Muzeum Wsi Kieleckiej.
To, jak dziś przeżywamy święta Bożego Narodzenia, jest wypadkową dawnych tradycji i zwyczajów dostosowanych do czasów, w których żyjemy, oraz mód przychodzących do nas z zagranicy. Niektóre elementy wywodzące się z kultury ludowej dziś już całkowicie zanikły, inne zaś zachowały się w formie szczątkowej. Jak to więc dawniej na Kielecczyźnie bywało?
U chłopów mniej niż 12 potraw
Jedną z najbardziej kojarzących się z Polską tradycji świątecznych jest obchodzenie Wigilii. – Chłopi zaczynali ją od poczęstunku. Łamali się opłatkiem, później częstowali śledziem, a następnie raczyli kieliszkiem wódki. Potem następowała godzinna przerwa, po której spożywano ugotowane na tę okazję potrawy – mówi Leszek Gawlik, etnograf z Muzeum Wsi Kieleckiej.
To, co znajdowało się na stołach, nieco odbiegało od znanych nam dziś potraw. Były to dania sporządzane z plonów naszych ziem. – Podawano kaszę jaglaną ze śliwkami, gruszki suszone, robiono też garus, czyli zupę z suszonych owoców. Oczywiście musiała być kapusta z grzybami, był barszcz z grzybami, a do tego często kasza i chleb. Do pierogów dodawano siemię lniane. Czy potraw było dwanaście? W wersji chłopskiej na pewno nie. Chodziło o to, by na stole znalazło się wszystko, co będzie towarzyszyło chłopom w kolejnym roku – dodaje Gawlik.
Pasterka i święta
Tradycją, którą kultywujemy do dziś, jest uczestnictwo w pasterce, czyli Mszy Świętej odprawianej o północy w pierwszym dniu świąt. Dziś spacerujemy na nią oświetlonymi ulicami lub dojeżdżamy samochodem. Kiedyś jednak droga na pasterkę wyglądała zupełnie inaczej.
– Często kościół leżał daleko od domostw, więc do pokonania był spory dystans. Chłopi docierali do świątyni na piechotę, ale nie samotnie. Zbierali się w grupie, a wędrując wspólnie śpiewali. Zwykle towarzyszyły tym pochodom zapalone świece. Jednak nie tylko miały one oświetlać drogę; istniało przekonanie, że światło gromnicy odstrasza wszelkie zło – opowiada Ewa Tomaszewska, autorka książki "Magia świąt".
Obchodom świątecznych dni towarzyszyło głębokie poszanowanie dla ich podniosłego wymiaru. – Zakazane były wszelkie prace. Gospodynie często w ogóle nawet nie gotowały w święta, a jedynie podgrzewały przygotowane wcześniej potrawy. Nawet panny nie mogły czesać włosów – z uśmiechem dodaje etnograf.
W dawnej tradycji drugi dzień świąt był początkiem kolędowania. – Grupy kolędnicze wędrowały po wsi od domu do domu. Kolędnicy składali życzenia, wypraszali datki i dziękowali za nie. Datkami były oczywiście potrawy świąteczne, ale czasem też pieniądze i owies – mówi Ewa Tomaszewska.
Wizytom kolędników towarzyszył też swoisty spektakl. – Dawniejsze kolędowanie odbywało się z turoniem, czyli drewnianą paszczą skonstruowaną tak, by można nią było kłapać. Ten, kto go nosił, nakrywał się kożuchem wywróconym na lewą stronę… Spektakl odnosił się do wydarzeń biblijnych, nie mogło więc zabraknąć Heroda. Byli też Anioł, Diabeł, Śmierć, Turek oraz Marszałek. Każda z tych postaci miała scenariusz do odegrania – wyjaśnia Ewa Tomaszewska dodając, że grupy kolędnicze były chętnie przyjmowane w domach.
***
Tradycje związane z obchodzeniem świąt Bożego Narodzenia ulegają na przestrzeni lat znaczącym zmianom. Niezmienny pozostaje natomiast świąteczny klimat. I choć dziś w drodze na pasterkę nie śpiewamy kolęd i nie oświetlamy sobie drogi gromnicą, a kolędników widzimy na ulicach bardzo rzadko, to Święta są czasem, który spędzamy w spokoju i rodzinnej atmosferze.
Piotr Wójcik