PUBLICYSTYKA
Egzamin z człowieczeństwa
Ludzie patrzyli na niego podejrzliwie. Skryty, małomówny, nietypowo ubrany. Tacy jak on rzadko wzbudzają zaufanie wśród osób o tradycyjnych poglądach. Musiał wiele znieść, by otoczenie go zrozumiało.
Tomasz był dobrym uczniem, ale nie kujonem. Nie otaczał go tłum przyjaciół, w szkole trzymał się raczej na uboczu. Nie lubił zmieniać otoczenia, źle znosił przenosiny do nowych szkół. Najgorsze były zapoznawcze godziny wychowawcze. Każdy musiał przecież powiedzieć o sobie kilka zdań, a on tego szczerze nienawidził. Wszyscy mówili o imprezach, dyskotekach i jednosezonowych gwiazdkach rodem z czasopisma „Bravo”. Nijak nie pasowały do tego zespoły, których on słuchał. Ciężkie brzmienia, gotyckie klimaty… Dla wielu był po prostu ubranym na czarno dziwakiem w glanach.
Bardziej niż imprezowanie Tomasz lubił samotne czytanie książek i słuchanie ulubionej muzyki. Jakoś znosił to, że otoczenie go nie rozumie. Nie potrafił jednak pojąć, dlaczego nie rozumieją go nawet najbliżsi. Z irytacją, ale i pewną dozą rozbawienia obserwował, jak mama podrzuca mu do pokoju obrazki z wizerunkiem świętych. Najwyraźniej uznawała go za jakiegoś satanistę. – Mamo, ja naprawdę jestem katolikiem, nie musisz mnie nawracać. Ile razy mogę powtarzać, że modlę się w innym kościele niż ten nasz? – irytował się. – To ubieraj się chociaż jakoś normalnie. Ludzie mnie pytają, co to za dziwadło chodzi po okolicy. Dzieci tobą straszą – mówiła mama. – To ich problem – ucinał dyskusję chłopak.
Ludzie faktycznie wytykali Tomasza palcami. Takie zachowanie to raj na ziemi dla osiedlowych plotkarzy, znudzonych swoim poukładanym co do milimetra życiem i zamkniętych na innego człowieka. Dla nich świat jest czarno–biały. A ubrany na czarno człowiek to w ich śnieżnobiałym świecie czyste zło.
Tomasz tylko z zewnątrz był na to odporny. W środku wszystko w nim się gotowało, gdy widział, jak starsi ludzie pokazują go sobie bezczelnie palcami. Szeptali przy tym coś pod nosem lub wyrażali swoje zdanie całkiem głośno. Uznawali najwyraźniej, że chłopak jest głuchy lub nie rozumie, że to o nim mówią.
Ten dzień zapisał się w pamięci lokalnej społeczności na długo. To było grudniowe popołudnie, obrzeża miasta. Biały śnieg odbijał słabe żółte światło latarni, przez co twarze mijanych osób skąpane były w półmroku. Tomasz wracał z czytelni. Wysiadł z autobusu i szedł piechotą w kierunku domu. Na mijanym przez niego przystanku stało kilka kobiet i mężczyzn w średnim wieku oraz dwóch starszych panów i dwie staruszki. Chłopak zdziwił się widząc, że nikt nie reaguje na to, jak nieopodal młody osiłek szarpie się z kobietą w wieku około trzydziestu lat. Tłum ogłuchł, gdy ofiara wołała o pomoc, i oślepł, gdy bandyta uciekał z jej torebką.
Widząc, że nikt nie kwapi się, by w jakikolwiek sposób zareagować, Tomasz zaczął gonić łobuza. Udało mu się go przewrócić. Dopiero wtedy na pomoc ruszyli stojący na przystanku mężczyźni. Wspólnie obezwładnili napastnika. Napadnięta kobieta nie wiedziała, jak Tomaszowi dziękować. Mówiła, że nawet gdyby poszła na policję i zgłosiła napad, to nie byłaby w stanie rozpoznać twarzy bandyty.
Tomasz znów trafił na języki sąsiadów, znów pokazywali go sobie palcami i znów słyszał, jak o nim mówią. Czuł się jednak znacznie lepiej, bo nie nazywali go już dziwakiem lub straszydłem, tylko bohaterem.
Piotr Wójcik