PUBLICYSTYKA
Doświadczyli sowieckiego piekła
Rozmowa z Markiem Jończykiem, historykiem z kieleckiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej.
- Siedemdziesiąt trzy lata temu, w kwietniu 1940 roku, Sowieci rozpoczęli mordowanie polskiej elity…
- Zbrodni dokonało NKWD, między innymi w Katyniu, Twerze, Charkowie, Bykowi i prawdopodobnie w Mińsku. Mordy trwały do drugiej połowy maja 1940 roku. Wiemy, że Sowieci zgładzili co najmniej 21 857 polskich jeńców. 13 kwietnia przypada 70 rocznica upublicznienia zbrodni katyńskiej. Tego dnia Radio Berlin podało informację o odkryciu w lesie koło Smoleńska masowych grobów polskich oficerów. Tragedia przełożyła się również na najbliższych ofiar: żony, dzieci, rodziców, rodzeństwo. Ich wywózka w głąb ZSRR również rozpoczęła się wiosną 1940 roku. Deportacje dotknęły ponad 320 tys. Polaków, którzy po 17 września 1939 roku znaleźli się w sowieckiej strefie okupacyjnej. Pochłonęły one tysiące istnień.
- Eksterminacja polskiej ludności na Kresach była zaplanowana?
- Tak. Wskazują na to dokumenty i relacje świadków. Po wkroczeniu Armii Czerwonej na wschodnie terytorium II Rzeczypospolitej, na rozkaz szefa NKWD Ławrentija Berii sporządzono listę osób potencjalnie uznanych za niebezpieczne dla władzy sowieckiej. Znaleźli się na niej przywódcy i działacze polityczni, funkcjonariusze służb mundurowych, harcerze, urzędnicy państwowi, sędziowie i prokuratorzy, członkowie stowarzyszeń religijnych, dziennikarze, aktyw – jak to określono – młodzieżowych organizacji burżuazyjno-obszarniczych, szlachta, ziemiaństwo, kupcy, bankierzy, właściciele przedsiębiorstw i hoteli. Do „elementu” antysowieckiego zaliczono również ich rodziny.
- Dlaczego tych ludzi uznano za niebezpiecznych?
- Ponieważ stanowili elitę polskiego społeczeństwa. Sowieci chcieli pozbawić Polskę osób najlepiej wykształconych, przygotowanych do różnych zawodów, mających doświadczenie, wykrystalizowane poglądy polityczne. Ci ludzie nie złamali prawa, nie popełnili żadnego przestępstwa, ale byli potencjalnym zagrożeniem, ponieważ nie dałoby się ich zsowietyzować. Władze ZSRR uznały więc, że trzeba ich prewencyjnie zarejestrować, a później unicestwić.
- Gdzie wywożono Polaków?
- Decyzja o wywózkach naszych obywateli z Kresów Wschodnich zapadła już w grudniu 1939 roku. Deportowano ich głównie na Syberię i do Kazachstanu. Jak wiemy, to obszary o bardzo surowym klimacie, więc ucieczka stamtąd praktycznie nie wchodziła w grę, strażnikiem była bowiem przyroda. Taki zamysł przyświecał przy tworzeniu gułagów, czyli obozów pracy rozsianych po najbardziej surowych i niedostępnych rejonach ZSRR.
- Jak wyglądały deportacje?
- Odbywały się według schematu. Funkcjonariusze NKWD, zazwyczaj nocą, wchodzili do wytypowanych mieszkań i dawali domownikom godzinę na spakowanie. Pozwalano zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy, najczęściej odzież i jedzenie. Nie wolno było zabierać kosztowności, pieniędzy oraz zwierząt. Polakom nigdy nie przedstawiano przepisu prawa, na podstawie którego są deportowani. Transportowano ich do najbliższej stacji kolejowej, a następnie po 40-80 osób ładowano do bydlęcych wagonów, które plombowano, uniemożliwiając wyjście lub ucieczkę.
- W jakich warunkach przewożono ludzi?
- Podróż odbywała się przez kilka tygodni w surowym rosyjskim klimacie. Wagonów nie ogrzewano, panowały w nich urągające wszystkiemu warunki sanitarne. Toaletą była wycięta w podłodze dziura. Deportowanym rzadko dawano pożywienie. Wielu nie przeżyło tych transportów. Umierali z wycieńczenia, zimna i chorób.
- Co się działo po dotarciu na miejsce?
- Polaków dzielono na kilkuosobowe grupy i rozmieszczano w różnych częściach rozległej okolicy. Bez wsparcia wspólnoty łatwiej można było ich zastraszyć. Pamiętajmy, że na zsyłkach mieszały się różne narodowości więc ludzie, nie znając się, czuli się osamotnieni i z początku nie ufali sobie. Ponadto panowały koszmarne warunki bytowe. Kilkuosobowe rodziny mieszkały w ciasnych lepiankach, pozbawionych jakichkolwiek wygód i sanitariatów. Za około 40-60 dekagramów chleba dziennie zmuszano ludzi do katorżniczej pracy w kołchozach, fabrykach, przy wyrębie lasu lub w polu.
- Zna pan dzieje konkretnej rodziny, dotkniętej represjami?
- Tak, opowiem o bliskich Franciszka Ciśniewicza, przedwojennego kierownika szkoły w województwie tarnopolskim. Jako – wspomniany wcześniej – „element niebezpieczny” dla ZSRR, został aresztowany w grudniu 1939 roku. Osadzono go w więzieniu we Lwowie, ale po dwóch tygodniach wszelki słuch po nim zaginął. Żonie oddano tylko pasek od spodni, sznurowadła i różaniec – ostatnie pamiątki po nim. Dopiero w latach 90. XX wieku krewni dowiedzieli się, że został wywieziony na Wschód i zamordowany wiosną 1940 roku w Bykowni k. Kijowa.
- Jego rodzinę też aresztowano?
- Nie od razu. Na wieść o wywózkach, które rozpoczęły się w 1940 roku, żona Franciszka Ciśniewicza, Helena, wraz ze starszym synem Leszkiem i sześcioletnią córką Haliną ucieka do krewnych. Zostawia u nich dziewczynkę, a sama z chłopcem wróciła do domu. W maju 1940 roku zostali tam aresztowani i wywiezieni do Kazachstanu. Szansa wydostania się z ZSRR pojawia się latem 1941 roku, po podpisaniu układu Sikorski-Majski i decyzji utworzenia armii generała Władysława Andersa. Leszek Ciśniewicz, mający wtedy 13 lat, zaciągnął się do wojska. Z armią Andersa opuścił ZSRR i przeszedł cały szlak bojowy. Po 1945 roku osiadł w Wielkiej Brytanii, a później w USA. Nigdy nie wrócił do Polski.
- A żona Franciszka Ciśniewicza?
- Przy armii Andersa opiekowała się polskimi sierotami, których rodzice zmarli w ZSRR. Wraz z dziećmi została ewakuowana do Iraku, a później do Pakistanu, Indii i Australii. Po zakończeniu wojny wyjechała do Meksyku, następnie do USA. Do Polski wróciła dopiero w 1957 roku. Swą córkę Halinę, której nie widziała 17 lat, spotkała w Kielcach.
- Jakie były losy córki?
- Wychowywała się u kuzynów. Mieszkała z nimi na Kresach do 1943 roku. Kiedy rozpoczęły się prześladowania Polaków przez Ukraińców, uciekli stamtąd na Kielecczyznę. Najpierw mieszkali u krewnych w Rykoszynie, a później przeprowadzili się do Kielc i tutaj – jak wspomniałem - matka z córką spotkały się po 17 latach rozłąki. Historia tej rodziny pokazuje tragedię, która dotknęła setki tysiące Polaków.
- Jak dziś rodziny mówią o przeżytych tragediach?
- Na Kielecczyznę przyjechało wielu Polaków, którym udało się przetrwać deportację. Nie mogli wrócić do swych domów na Kresach, bo tam po wojnie było już terytorium ZSRR. W naszym regionie żyje jeszcze wielu zesłańców. Dziś prężnie działają: edukują, uczestniczą w uroczystościach patriotycznych i kultywują pamięć o ludziach doświadczonych straszliwymi przeżyciami na nieludzkiej ziemi.
- Dziękuję za rozmowę.
Katarzyna Bernat
https://emkielce.pl/publicystyka/do%C5%9Bwiadczyli-sowieckiego-piek%C5%82a#sigProGalleriabdd2bcab3b