PUBLICYSTYKA
Dostaliśmy się na Błonia, aaale…
Życie reportera nie jest łatwe. Tym bardziej, gdy wyjeżdża do miasta, które słabo zna, i w którym odbywa się wielka międzynarodowa, dynamiczna impreza. Taka impreza odbywa się właśnie w Krakowie. Jak wyglądał piątek na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie?
Światowe Dni Młodzieży to w sumie dwa tygodnie spotkań, modlitwy i zabawy z ludźmi z całego świata. Wydarzenie jest nieprzewidywalne i nie wiesz, co czeka cię za rogiem, gdy poruszająca się pomału grupa ludzi nagle zatrzymuje się na 5 minut. My, dziennikarze pracujący w terenie i nauczeni doświadczeniem możemy podejrzewać, że są tam młodzi Włosi lub Francuzi, którzy rozpoczęli właśnie spontaniczną zabawę w środku tłumu i miasta. Oczywiście przy piosence o czekoladzie.
Wyjeżdżamy z Kielc chwilę po siódmej. Droga przebiega sprawnie i wkrótce jesteśmy witani w Skalbmierzu. My – Darek Skrzyniarz i Iwona Gajewska. Tego dnia w Krakowie ma się odbyć Droga Krzyżowa na Błoniach z udziałem papieża Franciszka. Ponoć wielkie wydarzenie, widowisko. Cóż, jedziemy sprawdzić.
Wkrótce potem okazuje się, że do grodu Kraka pojedziemy z grupą Włochów, którzy przebywają w Skalbmierzu. Droga upływa pod znakiem miłych rozmów z księdzem, młodymi wiernymi oraz facetem z Półwyspu Apenińskiego, który z okazji ŚDM w Krakowie zaczął się uczyć języka polskiego.
Gdy coś rozpoczyna się pozytywnie, wiedz, że problemy są przed tobą. Wysiadkę z włoską grupą mieliśmy na parkingu pewnego centrum handlowego położonego na trasie centrum miasta – Nowa Huta. Pierwszy problem, to ulewny deszcz, który uwięził nas w autokarach na kilka dobrych minut. Czas leci. Bardzo cenny, bo jako dziennikarze powinniśmy być na miejscu, czyli na krakowskich Błoniach, nieco wcześniej. Choćby po to, by obsługa się nie czepiała „bo późno” i byśmy mogli zająć dobre pozycje.
Komunikacja po mieście utrudniona, ale pojawia się myśl „podjedziemy bliżej tramwajem!”. ŚDM w Krakowie przyniosły nową jakość w sprawie tłoku w komunikacji miejskiej. Uważasz, że ciemność panująca w autobusie za sprawą przebywających w nim studentów w czasie juwenaliów jest uciążliwa? Nie wiesz co to znaczy przetrwanie w komunikacji miejskiej, jeśli nie korzystałeś z niej w Krakowie podczas ŚDM. W przypadku wielu narodowości, przepełniony do granic możliwości pojazd to nie powód, by nie można było do niego wsiąść. Taki mieliśmy klimat… duszny. Tramwaje w Krakowie kursowały co 3-5 minut, a każdy podjeżdżający skład zawsze był przepełniony. Ci ludzie na nie czekali chyba już na pętli.
Wsiedliśmy. I to raczej był błąd.
Na przystanku nieopodal wielkiego domu towarowego wsiedliśmy w pierwszy tramwaj, jaki zmierzał w stronę centrum miasta. Niestety na kolejnym przystanku blaszana strzała sprzed kilku dekad rozkraczyła się. Tramwaj stoi, maszynista lata w te i we w te, a beztroscy Włosi otaczający nas ze wszystkich stron bawią się w najlepsze. Na szczęście wszyscy zostali wyraźnie poproszeni o opuszczenie uszkodzonego pojazdu, co uwolniło i nas. Wsiadamy do kolejnego, który podjeżdża. I nie zgadniecie! On wkrótce również zatrzymuje się i nie rusza dalej z bliżej nieznanych nam przyczyn. W pewnym momencie zwątpiliśmy w szybsze i wygodniejsze poruszanie się po mieście. Jednogłośnie podjęta została decyzja: „idziemy pieszo, pewnie i tak będzie szybciej”.
W ten sposób szybko wmieszaliśmy się w tłum przetaczający się przez centrum Krakowa. Nie ważne było kto miejscowy, kto przyjezdny. Liczyło się, by szybko się przecisnąć w tłumie i trafić na Błonie. Po drodze oczywiście pospiesznie zbieraliśmy materiał. Zrobiło się późno i zaczynaliśmy się obawiać czy w ogóle wejdziemy na teren wydarzenia. Koleżanka z centrum prasowego od początku tygodnia straszyła, że możemy mieć problemy. – Ponoć sprawdzają nawet portfele. Nie wpuszczają, akredytacja niewiele daje – ostrzegała. Nam jednak udało się wejść. Na wielki teren zielony pchał nas tłum ludzi. Koordynatorzy szacują, że na tym placu mogło się znaleźć nawet 800 tysięcy wiernych. – W życiu na oczy nie widziałam tylu ludzi na raz – śmiała się przechodząca nieopodal Błoń kobieta.
W ostatecznym rozrachunku, wynieśliśmy z wydarzenia spalone twarze, bolące nogi i jeziora na plecach. A także pozytywne wrażenia. To za sprawą ogromu wspaniałych ludzi, których spotkaliśmy. Materiał zebraliśmy i przeszliśmy do biura prasowego w siedzibie Akademii Górniczo-Hutniczej. Po wykonaniu pierwszych koniecznych prac wyruszyliśmy na przystanek tramwajowy, by jakoś dostać się do naszego autobusu.
Czekaliśmy trochę dłużej na połączenie, bo akurat ze składu naszej linii się kopciło.