PUBLICYSTYKA
Czego Jaś nie przeczyta...
A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają – pouczał Mikołaj Rej. Owszem, mają, ale jak go używają? Pod względem czytelnictwa niestety coraz słabiej. Według najnowszych badań w ubiegłym roku z książką regularnie do czynienia miało tylko 11 proc. Polaków. Czy grozi nam analfabetyzm wtórny?
Biblioteka Narodowa, we współpracy z TNS Polska, przeprowadziła kolejne badania społecznego zasięgu książki. Ich wyniki są zatrważające, a wnioski bardzo smutne. Czytelnictwo spada, i to praktycznie w każdej grupie społecznej. Bo do tego, że bibliofile narzekają na młodych niedouczonych, już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Ale to, że starsi dają zły przykład, może budzić zdziwienie.
Kobiety czytają więcej
Tymczasem taki wniosek płynie z raportu BN. Odsetek czytelników maleje wraz z wiekiem badanych. Książki czyta 62 proc. nastolatków i ledwie 32 proc. osób sześćdziesięcioletnich i starszych. Wśród najmłodszych respondentów najmniej jest takich, którzy nie mają kontaktu z książkami, prasą czy innymi tekstami. Tu jednak odzywa się też charakter czytelnictwa. – Młodzież czyta to, co jest niezbędne do nauki – podkreśla Małgorzata Śmietanka z Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Kielcach. – Dlatego w ubiegłym roku zauważyliśmy wzrost popularności książek z zakresu informatyki, psychologii, socjologii, ekonomii, pedagogiki, prawa i medycyny.
Przynajmniej jeden kontakt z jakąkolwiek książką w ciągu roku zadeklarowało nieco ponad 39 proc. Polaków, przy czym książkę zdefiniowano w tym badaniu szeroko, włączając do tej kategorii także albumy, poradniki, encyklopedie i słowniki. Gdyby wskazać statystycznego Polaka, który czyta najwięcej, byłaby to kobieta z dużego miasta z wyższym wykształceniem. Według badań panie sięgają po książki dla relaksu i odpoczynku. Mężczyźni zaś wolą lektury służące ich rozwojowi i poszerzeniu wiedzy o świecie.
– W Polsce czytanie nie było i nie jest modne, a nawet przeciwnie – uważa się je za coś wstydliwego i stratę czasu – twierdzi Grzegorz Kozera, kielecki pisarz, autor m.in. „Drogi do Tarvisio” i „Berlin, późne lato”, która wkrótce trafi do księgarń. Zdaniem Kozery media też nie są zainteresowane upowszechnianiem czytelnictwa: – Twierdzą, że nie ma zainteresowania tą tematyką. Żaden polityk nie przyzna się, że czyta książki, bo mógłby stracić wyborców. U nas liczy się zaradność, zmysł do robienia biznesu, czasami zwykłe cwaniactwo, ale na pewno nie oczytanie. I nie jest to też problem braku pieniędzy, tylko brak nawyku i potrzeby czytania.
Książki? Fantastyczne!
Gdy zrobiliśmy wycieczkę po kieleckich księgarniach, ocena rzeczywistości jeszcze się pogorszyła. Przede wszystkim z centrum miasta w ostatnim czasie zniknęło kilka ważnych punktów księgarskich. Problemem małych księgarń są duże sieci, które swoje punkty mają w całej Polsce, najczęściej w galeriach handlowych. Drugą bolączką jest samo czytelnictwo. Spadek sprzedaży książek zauważają wszyscy. Symptomatyczny jest również rodzaj publikacji, które cieszą się największym wzięciem. Przede wszystkim są to bajki dla dzieci, książki edukacyjne, podręczniki akademickie i licealne. Spośród powieści najlepiej sprzedaje się fantastyka. Swój sukces zawdzięcza m.in. seriom o Harrym Potterze oraz sadze „Zmierzch”.
– W naszej bibliotece z literatury pięknej niesłabnącym zainteresowaniem cieszą się książki Paulo Coelho. Dużą popularność notuje literatura skandynawska, m.in. trylogia „Millenium” Stiega Larssona. Czytelnicy chętnie sięgają również po książki autorów polskich: Katarzyny Grocholi, Joanny Chmielewskiej czy Andrzeja Pilipiuka. Na uwagę zasługują też pamiętniki i relacje z podróży, np. książki Wojciecha Cejrowskiego, Piotra Kraśko czy Martyny Wojciechowskiej, oraz biografie sławnych ludzi – wyjaśnia Małgorzata Śmietanka.
To istotny wyznacznik, bo 35 proc. czytelników korzysta wyłącznie z bibliotek. W ubiegłym roku nastąpił wyraźny wzrost wypożyczeń. Nikt zatem nie ma wątpliwości, że to liczba i jakość bibliotek świadczą o poziomie czytelnictwa w danym rejonie. Tym bardziej z trwogą można przyjąć do świadomości propozycję połączenia tych szkolnych z publicznymi.
Zabiorą książki ze szkół?
Z taką inicjatywą wyszło ostatnio Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji. Cel projektu jest oczywisty – oszczędności dla samorządu. Propozycję szybko storpedowali przedstawiciele różnych środowisk – kultury, edukacji, rodziców i przede wszystkim sami bibliotekarze.
– Tylko osoba niekompetentna mogła coś takiego wymyślić. Uczniowie, którzy mogą korzystać w szkole z biblioteki, mają doskonały kontakt z książką. Mogą do nas zajrzeć w każdej chwili, nawet na przerwie – zauważa Anna Misiowiec, nauczyciel–bibliotekarz z liceum w Stąporkowie. – Ale najważniejsze jest to, że biblioteki szkolne nie są tylko wypożyczalniami. Pomagamy w edukacji – wspieramy w przygotowaniach do matury ustnej i olimpiad. Stawiamy na pracę indywidualną z uczniem, a do tego jesteśmy ośrodkiem kulturalnym. Organizujemy spotkania autorskie, wyjazdy w ciekawe miejsce. Dzieci pochłania świat internetu, ale w szkole umiemy je zachęcić do lektury książki. Poza nią będzie to znacznie trudniejsze.
Pewnym rozwiązaniem mogłyby stać się e–booki, ale one póki co na polskim rynku przyjęły się słabo. – Niestety, barierę w dalszym rozwoju stanowi prawo podatkowe. Dzisiaj prawie jedna czwarta ceny e–booka to podatek VAT. Tymczasem czytelnik oczekuje, że książka w pliku będzie o połowę tańsza niż tradycyjna papierowa – tłumaczy Lucyna Rurarz z biura promocji Wydawnictwa Jedność. – Na szczęście zauważamy też pozytywne tendencje. U nas nastąpił wzrost czytelnictwa tekstów dłuższych, wręcz naukowych, np. liczącego 900 stron „Nowego Leksykonu Biblijnego” czy 500-stronicowego „Wierzę”. Ich sprzedaż kształtuje się na zadowalającym poziomie, o czym świadczą dodruki tych pozycji. Dobrze mają się książki dla dzieci, których ofertę stale powiększamy o nowe tytuły.
* * *
Trawestując znane przysłowie, można by powiedzieć: „Czego Jaś nie przeczyta, tego Jan zapewne też nie...”. Bo czy nie jest tak, że choć każdy z nas za młodu często sięgał po książkę (samowolnie czy zmuszony – to już inna sprawa), to z upływem lat wielu coraz bardziej od niej odchodzi? Może zatem warto w księgarni, oprócz książeczki dla dziecka, kupić też książkę dla siebie? Ot tak, żeby dać dobry przykład, a jednocześnie sprawić sobie przyjemność i oderwać się myślami od rzeczywistości, która nie zawsze jest różowa.
Tomasz Porębski