Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Braterska miłość

sobota, 16 stycznia 2016 06:39 / Autor: Tygodnik eM
Braterska miłość
Braterska miłość
Tygodnik eM
Tygodnik eM

Nie odzywali się do siebie przez kilka dekad, choć mieszkali po sąsiedzku. Nadal często się kłócą i wtedy jeden do drugiego mówi na „pan”. Ostatecznie jednak zawsze się godzą – w końcu są braćmi.

Historia Jana i Stanisława momentami do złudzenia przypomina losy bohaterów komediowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego. Choć ich podwórka dzieli tylko płot, to potrafili się do siebie latami nie odzywać. – On zawsze tylko hulał. Jest ode mnie o kilka lat starszy, ale w głowie miał wyłącznie zabawę. W gospodarce pomagałem ojcu tylko ja. Razem z nim stawiałem dom, w którym mieszka teraz Jan – rozpoczyna opowieść Stanisław, młodszy z braci.

– Do szkoły mu było nie po drodze, to pomagał przy robocie. Ja się uczyłem – odgryza się drugi.

Przez płot

Rodzice mężczyzn pozostawili w spadku dwa sąsiadujące ze sobą domy. Jeden stary drewniany, a drugi nowy murowany. Ten lepszy przypadł w udziale pierworodnemu. Stało się to źródłem pierwszego poważnego konfliktu. Sprawa oparła się nawet o sąd, który jednak utrzymał w mocy ostatnią wolę rodziców. Bracia ostro się wtedy pokłócili i właściwie zupełnie zerwali kontakty. Czasem tylko sąsiedzi słyszeli podniesione głosy dochodzące z ich podwórek. Sprzeczali się na przykład o to, że z jabłoni jednego z nich na posesję drugiego spadają jabłka, które potem gniją. – Przyjdź tu sprzątnąć swoje śmieci – pokrzykiwał wówczas Stanisław. Jan z kolei z dezaprobatą patrzył na sosnę rosnącą w ogrodzie brata. – Niech no tylko wiatr ją złamie, to mi się nie wypłacisz z odszkodowaniem za uszkodzony dach – groził.

Topór wojenny został zakopany, gdy pewnego dnia do Stanisława przyjechała na sygnale karetka pogotowia. Mężczyzna miał zawał. Gdy już wyszedł ze szpitala, czekała go niespodzianka. – Otwarte! – krzyknął odruchowo słysząc nieśmiałe pukanie. W drzwiach stanął nie kto inny, jak Jan… – No, no. Prędzej się tu diabła spodziewałem, niż ciebie. Siadaj – powitał go brat, wskazując krzesło przy kuchennym stole. Po tym, niezbyt może ciepłym przyjęciu, Stanisław zaparzył herbatę i podał ciastka. Późniejsza rozmowa przebiegała tak, jakby ich dwudziestokilkuletni konflikt nigdy nie miał miejsca.

Stały motyw

Stwierdzenie, że teraz bracia żyją w zgodzie, mijałoby się jednak z prawdą. Kłócą się i godzą nawet kilka razy dziennie. O kolor samochodu proboszcza, o to, czyja wnuczka zrobiła stroiki na groby, czyją synową jest sklepowa, a czyim teściem masarz, kto był za komuny kierownikiem "gieesu", a kto naczelnikiem poczty… Każdy powód jest dobry, by trzasnąć drzwiami i zarzekać się, że porozumienia nigdy już nie będzie.

Po paru godzinach, czasem po kilku dniach lub nawet po tygodniu któryś z mężczyzn w końcu wyciąga rękę do drugiego. – Głupszemu zawsze przecież trzeba ustąpić – tłumaczą zgodnie. Sąsiedzi mówią, że bracia są jak Kargul i Pawlak, że wciąż kłócą się i godzą, że jeden na drugim wiesza psy, od najgorszych wyzywa. Mówią też, że jak jednemu dzieje się krzywda, to drugi skoczy nawet w ogień, by mu pomóc.

Dziwne to jest rodzeństwo, ale prawdziwe. W nietypowy sposób to sobie okazują. Ale widać, że jest między nimi braterska miłość.

Piotr Wójcik

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO