MIASTO
Epidemie w Kielcach na przestrzeni wieków. Jak nasi przodkowie walczyli z zarazą?
Dżuma, tyfus, cholera, hiszpanka – wiele zaraz dotykało nasze miasto i region w ciągu dziejów. Pandemia koronawirusa skłania zapewne wielu z nas do spojrzenia wstecz i odkrycia jak z epidemiami zmagali się nasi przodkowie. Razem z historykiem postanowiliśmy o tym opowiedzieć.
Zarazy pojawiały się w Kielcach zapewne jeszcze przed XVII wiekiem, choć nie jest to dobrze udokumentowane. – Trzeba pamiętać, że w naszym regionie mieszkało wówczas niewielu ludzi, a Kielce były małym miastem. Pamiętajmy też o stosunku ówczesnych mieszkańców do epidemii, który diametralnie różnił się od obecnego – mówi Krzysztof Myśliński, p.o. dyrektora Muzeum Historii Kielc.
Wiemy, że „morowe powietrze” pojawiło się w naszym mieście w 1622 roku, z czym związana jest zresztą historia klasztoru na Karczówce. – Na samym początku lat dwudziestych tę część Małopolski nawiedziła jakaś epidemia, być może dżumy. Podobno ominęła Kielce. Według przekazów, biskup krakowski Marcin Szyszkowski ufundował w 1624 roku świątynię na Karczówce jako wotum za uratowanie Kielc od zarazy. Nadał jej wezwanie św. Karola Boromeusza – kardynała, jednego z przywódców kontrreformacji i wybitnej postaci w świecie polityki. Karczówka to pierwszy ślad epidemii w historii – tłumaczy Krzysztof Myśliński.
Kolejne fale zarazy datuje się na lata pięćdziesiąte XVII wieku. Z tego okresu pochodzi m.in. wiersz ks. Hiacynta Potockiego:
U sąsiad dziatki w kolebkach igrają,
A co śmierć jeszcze chudziątka nie znają,
Płaczą do piersi, ali jad wyssawszy,
Mrą z rąk wypadłszy.
Płacze mąż żony, że w boleściach jęczy
Wrzód ją morowy rozpala i dręczy
Czeladnik strasznie stęka, głowę wznosi,
Ratunku prosi.
Brat brata swego nie może ratować,
Choćby chciał, ale ani obżałować,
Żałośnie na się w budach poglądają,
Śmierci czekają.
Ciała na polach leżą, a żadnego
Grabarza nie masz, co by psa głodnego
Odegnał od nich labo schował w grobie
O nocnej dobie.
Zarazy pojawiały się również w wieku następnym, głównie w związku z licznymi, XVIII-wiecznymi wojnami i przemieszczającymi się wojskami. Precyzyjnymi relacjami jednak nie dysponujemy. Wiadomo jednak, co się działo w wieku XIX. Jego początek był stosunkowo spokojny. W tej części Polski większych epidemii nie było.
– Pierwsza pojawiła się w latach 1831-1837. Prawdopodobnie cholerę przynieśli na Lubelszczyznę rosyjscy żołnierze w czasie powstania listopadowego. Bardzo szybko się ropzprzestrzeniła i do roku 1837 zmarło z jej powodu wielu ludzi. Uważano bowiem wówczas, że cholera nie jest chorobą zakaźną i powodują ją złe odżywianie oraz prowadzenie się, a nawet słabość umysłowa. Były poglądy mówiące o tym, że wszystkie środki zaradcze są bardziej szkodliwe, niż pomocne. O dziwo, takie zalecenia wydawała rada lekarska. Karano tych medyków, którzy rozsiewali pogłoski o tym, że cholera jest zaraźliwa – dodaje nasz rozmówca.
Druga fala cholery wybuchła w czerwcu 1837 roku w Warszawie, z ogromną intensywnością. Od tego czasu jej epidemie pojawiają się nieustannie na Kielecczyźnie w latach 1848, 1849, 1852, 1855, 1866-1867, 1870, 1872. Potwierdzają to liczne cmentarze choleryczne, jak chociażby ten na Świniej Górze z lat 90. XIX wieku.
Kolejną groźną zarazą, która dotknęła Kielce był tyfus. Na dużą skalę jego epidemia miała miejsce w 1916 roku. – Zachorowała wówczas ogromna część żołnierzy austriackich, którzy tutaj mieszkali. Zmarło ponad stu wojskowych. W samym mieście mowa była tylko o kilku ofiarach. W następnym roku znowu pojawiła się jednak cholera, która przyszła także razem z żołnierzami. Chorowało bardzo wielu ludzi. Mieliśmy wówczas w mieście problem z higieną. W Kielcach nie było wodociągów i kanalizacji. Ludzie czerpali wodę ze studni i jednocześnie wylewali na podwórka nieczystości, zarażając tę wodę. Doszło do tego, że w 1918 roku miasto zamurowało wyloty nielegalnych kanałów ściekowych wpadających do Silnicy – opowiada Krzysztof Myśliński.
W 1918 roku Europę nawiedza epidemia hiszpanki. Nie ominęła także Kielc. O jej pierwszej fali niewiele wiemy, ponieważ w znacznej liczbie przypadków nie odróżniano jej od grypy. – Kiedy wróciła, szykowano się do wojny polsko-rosyjskiej. Zaczynały się ruchy wojsk, z powodu których - jak wiemy - zarazy się roznoszą. Hiszpanka okazała się nieprawdopodobnie zabójcza. Atakowała młodych, silnych mężczyzn. Z około stu tysięcy jeńców po wojnie polsko-bolszewickiej jakieś 80 procent zmarło właśnie na tę grypę. Nie było żądnych lekarstw, które mogłyby to leczyć. Mieliśmy także później jej trzeci nawrót, ale już niegroźny – mówi historyk i zauważa, że w polskich i kieleckich źródłach nie znajdziemy zbyt wielu informacji o tej epidemii. – Wszyscy zajmowali się wówczas niepodległością, zakładaniem partii i dyskusją o polityce. Jedyną poszlaką są liczne nekrologii, które się wówczas pojawiły w prasie – dodaje.
W późniejszych latach zarazy nie powodowały już w Kielcach tak wielkich problemów, także ze względu na zwiększenie bezpieczeństwa higienicznego. W 1928 roku otwarto wodociągi, a w 1925 roku łaźnię publiczną i polepszono opiekę lekarską.
(Korzystałem z „Kielce przez stulecia”; Wydawnictwo Jedność, Kielce 2014)