KULTURA
Zaucha jak dotąd nie męczył
Nowy spektakl Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach łączy w sobie znaną postać, stare i lubiane do dziś piosenki oraz artystyczną fantazję. Tak w skrócie można opisać muzyczną propozycję kieleckiej sceny pt. „Zaucha. Welcome to the.prl” w reżyserii Adama Biernackiego. Twórcy porzucili faktyczny przebieg wydarzeń sprzed lat. Postrzelony nieopodal krakowskiego teatru piosenkarz Andrzej Zaucha nie ginie. Budzi się w szpitalu w realiach socjalistycznego kraju i zaraz otacza go przytłaczająca wręcz atmosfera uwielbienia.
Niewątpliwie walorem inscenizacji są piosenki Andrzeja Zauchy. Ze sceny płyną słowa takich utworów jak „C’est la vie”, „Myśmy byli sobie pisani” czy „Wieczór nad rzeką zdarzeń”. W scenariusz wpleciony został hit „Byłaś serca biciem” w nieoczekiwanej, mniej nostalgicznej aranżacji. Spektakl Biernackiego to także udany powrót Bogusława Kudłka na kielecką scenę dramatyczną, który tym razem wcielił się w rolę jednego z Zauchów. Broni się również dawno niewidziana w Kielcach Aneta Wirzinkiewicz. Pozytywne wrażenie robi minimalistyczna scenografia, a pomieszane fakty historyczne potrafią wywołać uśmiech na twarzy widza.
Ciężko za cokolwiek innego pochwalić twórców zmyślonych losów Zauchy. Spektakl jest nudny i momentami nieprzyjemnie hałaśliwy. Męczy natłok ujętych w tekście Bućko i Bogacza szczegółów oraz porwana na kawałki fabuła. To powoduje ból głowy jeszcze przed antraktem. Odechciewa się dalszego oglądania, mimo ładnych piosenek. Spektakl w konwencji marzenia sennego lub artystycznego urojenia? Raczej w klimacie koszmaru.
Spektaklu nie ratuje wykorzystanie sławnego Zauchy i jego muzyki. Twórcy pozostawiają niesmak po zmarnowanym potencjale zmyślonej historii. Obrzydzili nam i twórczość krakowskiego piosenkarza i czas PRLu. Za to ostatnie mają jednak plusa.