KOŚCIÓŁ
Bóg działa przez dobrych ludzi – część I
Rozmowa z siostrą Judytą Bożek, misjonarką Świętej Rodziny
- Od czterdziestu lat posługuje Siostra w Afryce. W Lusace, stolicy Zambii, prowadzi Siostra Dom Bożej Opatrzności dla bezdomnych i niepełnosprawnych sierot. Skąd ta chęć niesienia pomocy akurat na misjach?
- Już jako siedemnastoletnia dziewczyna marzyłam, żeby odnaleźć wolę Bożą i odkryć to, czego On ode mnie oczekuje. Przeczytałam wtedy książkę „Przymierze” Zofii Kossak-Szczuckiej, która przedstawia dzieje Abrahama. Ta historia mnie zafascynowała. Zaczęłam się modlić o to, by Bóg pomógł mi odgadnąć Jego wolę. W pewnym momencie odkryłam, że tą wolą jest, bym została siostrą zakonną. Kiedy zastanawiałam się, do jakiego zgromadzenia dołączyć, dotarła do mnie wiadomość, że w Afryce zmarła siostra, która pochodziła z mojej rodzinnej parafii, Książnic Wielkich. Wtedy poczułam, że powinnam tam właśnie jechać, by ją zastąpić. Tak to wszystko się ułożyło, że trafiłam do sióstr Świętej Rodziny i tu przygotowałam się do wyjazdu na misje. I od czterdziestu lat posługuję.
- Jak wygląda codzienność w Domu Bożej Opatrzności, który Siostra prowadzi w Lusace?
- Pracuję tam od 23 lat. Zajmuję się tymi, którzy nie mają własnego dachu nad głową, chorymi, starszymi i sierotami. Codzienność w tym miejscu jest bardzo prozaiczna. Nieustannie ktoś czegoś potrzebuje, do naszych drzwi pukają różni ludzie. Mieszkamy w przeludnionej dzielnicy, gdzie nie brakuje biedy.
- Trudnych momentów pewnie także?
- Owszem, zdarzają się takie. Mamy ograniczone możliwości i choć chcielibyśmy pomóc wszystkim, którzy tego potrzebują, nie zawsze możemy. Ta bezsilność jest najtrudniejsza.
- I co w takich sytuacjach?
- Modlitwa. Ona może zmienić wszystko, pod warunkiem, że naprawdę w nią wierzymy. Pamiętam, jak któregoś dnia przyszła do nas pewna kobieta. Młoda, ładnie ubrana, z walizką i… trojgiem dzieci. Kiedy otworzyłam jej drzwi, powiedziała, że chce zostać przyjęta do sierocińca. Odpowiedziałam jej, że nie przyjmujemy rodzin. Kobieta zaczęła płakać, tłumacząc, że ma kłopoty z mężem. Jej najmłodsze dziecko spojrzało na nią z przerażeniem. Nie wiedziałam, co zrobić. Była pora obiadowa, miałam więc trochę czasu, by zastanowić się, jak rozwiązać tę sytuację. Zaprosiłam kobietę i jej dzieci na obiad, a sama udałam się na krótką modlitwę. I wtedy Bóg mnie olśnił: przypomniałam sobie, że znam pewną policjantkę, zadzwoniłam więc do niej i poprosiłam o pomoc. Policjantka zajęła się sprawą i doprowadziła do pojednania rodziny.
- Jak sobie radzicie, skoro wokół panuje bieda? Na kogo Siostra może liczyć?
- Na Opatrzność Bożą...
- Ale Bóg musi działać przez czyjeś ręce...
- Tak, dobrych ludzi. Te najbardziej podstawowe potrzeby, jak chociażby jedzenie, staramy się sami zaspokajać. Mamy małe gospodarstwo, ogród, hodujemy zwierzęta. Co roku organizujemy marsz charytatywny, by uzbierać pieniądze na inne potrzebne rzeczy, takie jak lekarstwa czy ubrania. W tym roku nasz marsz był wyjątkowy, wsparł go bowiem sam prezydent kraju. Na początku nie wierzyliśmy, że to zrobi. Jednak przyszedł, wziął puszkę i razem z nami prosił o datki. Niektórych nawet na kolanach. Jesteśmy mu za to wdzięczni.
- Dziękuję za rozmowę.
Iwona Gajewska-Wrona
Dokończenie w następnym numerze Tygodnika eM Kielce 17 czerwca 2018 r.